To było do przewidzenia, choć może to małe pocieszenie dla kibiców Panathinaikosu (czy są tu tacy?). Barcelona jest w bardzo dobrej formie, co pozwala jej na demolowanie przeciwników ot tak, bez żadnego powodu. Po tym można poznać drużynę w dobrej formie, że pokonuje rywali – nieważne czy ligowych, czy tych z Europy – jakby bez wysiłku. I coś w tym jest, bo wczoraj Barcelona nie wyglądała na zmęczoną po ostatnim gwizdku, co innego gracze Koniczynek. Może i ten mecz był w cieniu El Clasico, ale zwycięstwo 0-3 cieszy i to podwójnie, bo zapewniliśmy sobie pierwsze miejsce w grupie i awans do następnej rundy.
Zawodnicy Panathinaikosu nie mogą mieć pretensji o wynik, bo 0-3 to najmniejszy wymiar kary, jeśli w ogóle można nazwać to karą. Przecież zawodnicy z Aten nie popełniali rażących błędów, nie grali tak by Barcelona musiała ich za cokolwiek karać. Po prostu Barca jest w dobrej formie co oznaczy, że najlepsi piłkarze na świecie są w dobrej formie, a to z kolei oznacza, że ciężko jest z nimi wygrać. Niby proste, a nie wszyscy potrafią to zrozumieć. To jest taki moment, w którym niektórzy zaczynają deprecjonować nasze zwycięstwa: Sevilla? Nie starali się, Valencia? Grała tylko w pierwszej połowie, Villarreal? To samo, Almeria? Żart, Panathinaikos? Kolejny żart. My wygrywamy, a ludzie starają się to wyjaśnić na różne sposoby. A wyjaśnienie naprawdę jest proste: Barcelona jest w dobrej formie.
Tak jak się spodziewałem, Guardiola nie dał odpocząć kluczowym zawodnikom i wysłał do boju taką jedenastkę: Valdes, DAniel, Pique, Puyol, Adriano, sMasche, Xavi, Iniesta, Pedrotto, Villa, Messi. Co zdziwiło najbardziej? Oczywiście występ Adriano na lewej flance, ale po kilku minutach było jasne, że to dobre posunięcie. Adriano z Alvesem po dwóch stronach siali popłoch wśród defensywy gości. Dwaj Brazylijczycy grali widowiskowo a co ważniejsze skutecznie (po 1 asyście). Dawno już dwaj nasi boczni obrońcy nie grali tyle w ataku jednocześnie, co przyniosło pożądany efekt, w postaci zepchnięcia Koniczynek do głębokiej defensywy. To było oczywiste, że Grecy będą się bronili, ale przy dwóch tak ofensywnych obrońcach, Barcelona miała praktycznie tyle samo zawodników w ataku co Pana w obronie. Graliśmy bardzo wysoko, czasem wydawało się, że nasi środkowi obrońcy pełnią rolę środkowych pomocników. I mimo wszystko Panathinakos nie potrafił nam zagrozić.
A wszystko to dzięki Mascherano (ukrzyżujcie mnie, ale tak uważam). Javier to bestia. Potwór. Niszczyciel. Gdy grasz w przeciwnej drużynie, to nie chcesz się z nim spotkać twarzą w twarz. To jak dobrze się ustawia, jak dużo wie o tej grze sprawia, że nie ma problemów z tym, żeby Alves z Adriano hasali sobie pod bramką rywala. Mascherano rządzi w środku pola i jak mówię o rządach, to nie mam na myśli demokracji, o nie, Mascherano to dyktator. Nie ma przebacz, albo jesteś z nim, albo przeciwko niemu. Wystąpił po raz trzeci z rzędu w podstawowym składzie i modlę się, żeby występował jak najczęściej. Od meczu z Atletico nie obejrzał żółtej kartki, o co tak wielu kibiców Blaugrany się bało, ten chłopak przystosował się do naszego stylu szybciej niż niejeden zawodnik wchodzący do składu z La Masii. A co być może jest najważniejsze, nie usłyszymy od niego ani jednego słowa narzekania, że za mało gra, że nie przyszedł tu po to, by siedzieć na ławce, że Pep jest niesprawiedliwy itd. Nie, Javier to profesjonalista w dosłownym znaczeniu – sam przyznaje, że jeszcze się uczy naszej taktyki, sposobu gry, że jest zadowolony z tego co ma, że ciężko pracuje na treningach, by pokazać trenerowi, że się nadaje. Javier, posłuchaj: nadajesz się! Taki zawodnik to skarb.
Domyślam się, co musieli czuć zawodnicy Panathinaikosu: bezsilność, bezradność – to pewnie najdelikatniejsze słowa. 74% posiadania piłki, 14 strzałów, 12 celnych, przy tylko 3 strzałach Greków (1 celny) – dominacja od początku do końca. Smutne to było, jak po pierwszej straconej bramce zawodnicy Panathinaikosu grali dalej tak jakby było 0-0. To były za wysokie progi dla podopiecznych Ferreiry.
Nie będę pisał kto zagrał lepiej a kto gorzej (no dobra Pique i Villa), bo po takim meczu to nie ma sensu. Wygraliśmy, zapewniliśmy sobie awans z pierwszego miejsca i mecz z Rubinem będzie meczem o nic – plan wypełniony w 100%.
W poniedziałek wielka data, wielki mecz, który trzeba wygrać i zasiąść na fotelu lidera Primera Division. Nie mogę się doczekać.
czwartek, 25 listopada 2010
Ateny zdobyte, czas na RM.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz