piątek, 31 grudnia 2010

Wyśnionego Nowego roku!

Tak jakoś ostatnio mało się dzieje na naszym blogu, a jak notka się pojawia to z życzeniami, ale obiecujemy, że to się zmieni już wkrótce. Koniec roku to czas podsumowań i życzeń, na podsumowanie przyjdzie czas a na razie chciałbym złożyć Wam życzenia noworoczne, by ten Nowy Rok był dobry dla Was i Waszych najbliższych. Bądźcie dobrzy dla innych i żyjcie jak najlepiej. 

Szczęśliwego Nowego Roku!

Czytaj dalej ...

sobota, 25 grudnia 2010

Witamy Ibiego Afellaya!

Święta trwają w najlepsze (zawsze mnie zaskakuje to ile człowiek jest w stanie zjeść), a do Barcelony zdążył przylecieć i odlecieć nasz nowy nabytek Ibrahim Afellay. To  bardzo dobry prezent dla nas i nie mam co do tego wątpliwości. O Afellayu zdążyłem już napisać dlatego jeśli ktoś go jeszcze nie zna a chciałby poznać bliżej zapraszam tu.  Mam tylko małą prośbę do wszystkich kibiców Barcy żeby poczekali z osądem jego talentu do czasu aż Ibi stanie się pełnym członkiem naszego składu, dajmy mu pół roku spokoju.

Mamy na myśli to żeby nie wymagać od niego tego czego wymagać od niego nie możemy, czyli znajomości naszej taktyki. Pamiętajmy o tym, że Afellay grał w innej lidzie i innym klubie a Barcelonę widział co najwyżej w telewizji, więc nie zdziwcie się jak początek będzie miął średni. Afellay to bardzo utalentowany piłkarz i niech nie zwiedzie Was jego młody wiek, bo mając 24 lata zagrał już  około 30 meczów w reprezentacji Holandii i około 200 spotkań w barwach PSV. To całkiem imponujący wynik jak na 24-latka, co oznacza, że jest piekielnie utalentowany i nie boi się użyć sowich umiejętności kiedy trzeba. Dodam tylko, że od kilku sezonów był kapitanem PSV co także świadczy o jego zdolnościach przywódczych i mocnej psychice (mam nadzieje).

Tak więc w Święta kibice Barcelony dostali bardzo fajny prezent, a płeć żeńska zapewne już oszalała na punkcie tego prezentu.

Z innych wieści:

- Bojan przedłużył kontrakt do 2015 roku i będzie zarabiał 2.5 mln euro za sezon i wszyscy są zadowoleni, a  najbardziej sam Bojan, Święta się zbliżały więc podwyżka się przydała.

- Nasz prezydent RoSell powiedział, że najlepszą jego decyzją było pozbycie się Złego Szweda i trzeba przyznać mu rację, to jak na razie jedyna jego dobra decyzja. Udzielił także wywiadu sprzedaży koszulek.

- Na koniec stara, ale jare zawsze warto wrzucić filmik o Messim, ten w szczególności polecam fanom CR7. Messi never dive.

Zdjęcia Pep Morata El Mundo Deportivo.

Czytaj dalej ...

piątek, 24 grudnia 2010

Najlepsze Życzenia !


Wszystkiego najlepszego dla wszystkich naszych Czytelników. Życzymy Wam zdrowia, radości i szczęścia, żebyście mogli nacieszyć się rodzinnym ciepłem. To w życiu osobistym,a w sportowym życzymy Wam sukcesów Waszych ulubionych drużyn.

Wesołych Świąt życzą Wam Johnny and Cichonio.

Czytaj dalej ...

czwartek, 23 grudnia 2010

Wesołych świąt!








Wesołych Świąt, madridistas i cules! :)




Czytaj dalej ...

Pulpito! Real v Levante 8-0!

Jeżeli na zwycięstwa 5-0 Hiszpanie mówią 'manita' od la mano [dłoń - pięć palców] to 8-0 postanowiłem nazwać 'pulpito' od el pulpo, czyli ośmiornicy. Dziś w Copa del Rey Zaliczyliśmy właśnie pulpito przeciw Levante, a Benzemito i Cristianito ustrzelili po hattricku. Tym samym wykonaliśmy plan, który polegał na zapewnieniu sobie awansu już w pierwszym meczu.

Ho, ho, nie tego się spodziewałem w meczu rozgrywanym w okresie niemal wakacyjnym, świątecznym, w którym Barcelona odpuściła już Athleticowi i rewanż na San Mames może mieć gorący. Real zagrał swój absolutnie najlepszy mecz w sezonie dominując absolutnie od początku do końca, tak jakby okropność i kontrowersje mecz z Sevillą zmotywowały drużynę do maksymalnego wysiłku.

Nawet dotychczasowe zwycięstwa z Racingiem, Deportivo (po 6-1) czy z Murcią (5-1) robiły wrażenie głównie rezultatem, nasza gra w nich polegała na pojedynczych zrywach. Z Levante całą drużyna biegała na najwyższych obrotach niemal bez przerwy, nie pozostawiając gościom nawet metra wolnej przestrzeni, ciągnąc do przodu tym bardziej im więcej goli już padło, prezentując niepohamowany apetyt na atakowanie i radość z gry, jakiej jeszcze w tym sezonie nie widziałem.

Wynik zawdzięczamy m.in. decyzji Mourinho o wystawieniu niemal najmocniejszego składu. Lass zastąpił Ramosa, który został oszczędzony ze względu na niedawną kontuzję, Albiol zagrał zamiast zmęczonego Carvalho, a Granero zastąpił Khedirę. Poza tym wszyscy kluczowi zawodnicy grali i dali z siebie wszystko.

Zanim o personaliach, słowo o taktycznej nowince Josego. Podobnie jak w meczu z Sevillą, Ronaldo, zwłaszcza w pierwszej połowie, zamiast na skrzydle, grał równo za Benzemą plecami do bramki i to do niego były kierowane piłki, kiedy graliśmy środkiem. Pełnił więc rolę 'dziewiątki', tyle że ustawiony był za nominalną 'dziewiątką'. Rolą Benzemy w tym planie było schodzenie na skrzydła i wyciąganie obrońców z pozycji albo po prostu czekanie na ostatnie podanie w polu karnym.

Mi się Ronny w nowej roli nie bardzo podobał, często źle przyjmował piłkę, nie zawsze umiał ją utrzymać w bardziej statycznej grze niż na skrzydle, a przede wszystkim zbyt głęboko się cofał, przez co brakowało go w okolicach pola karnego i bramki Munuy. W następnych meczach okaże się, czy Mourinho uznał, że eksperyment się powiódł. Być może w ten sposób szuka miejsca dla Kaki.

Z wyżej wymienionych powodów, Ronaldo był niewidoczny w pierwszej połowie i zagrażał Levante głównie z rzutów wolnych, które zresztą próbował zarabiać przez cały mecz, z dobrym skutkiem. Kiedy zwycięstwo było już pewne, Ronny wrócił do swojej starej roli napastnika i strzelił trzy gole. Elegancja i łatwość wykończenia przy trzecim (ale też przy drugim) trafieniu pokazały dobitnie, jak wiele zespół traci nie mając CR7 na pozycjach strzeleckich.

My Man od the Match, natomiast, to Ozilito. Mesut po przebłyskach w ostatnich meczach wreszcie prezentował się nieprzerwanie świetnie, wychodząc do podań i [głośno] domagając się piłek, wyrywając do przodu tuż po przyjęciu piłki, śmiało dryblując, strzelając (gol na 2-0) i asystując (Benzemie na 3-0) przez niemal cały mecz. Trochę mniej widoczny w drugiej połowie, kiedy meczu już był rozstrzygnięty i oczywiście został zmieniony. Ale póki losy spotkania się ważyły, to Ozil napędzał nasz atak w największym stopniu. Być może zmotywowała go trochę perspektywa powrotu Kaki i konieczność walki o swoje miejsce. W przeciwieństwie do Benzemy (o którym za chwilę) widać u Mesuta wyraźny postęp i wiarę, że jest w stanie sprostać oczekiwaniom, które wszyscy z nim wiążą.

Zaraz za Ozilem trzeba wymienić Benzemę, który dał dobry show strzelając trzy gole i asystując przy dwóch. Tak dobry występ Karima oczywiście cieszy, ale trzeźwo patrząc, nie widziałem w jego grze więcej niż dotąd pokazywał z Ajaksem czy Auxerre. Sytuacji miał na drugie tyle bramek, a obrońcy Levante nie utrudniali mu zadania, delikatnie mówiąc. Dlatego - niestety - w meczach ligowych spodziewam się 'starego' bezproduktywnego Benzemy. Obym się mylił.

Wyróżnić jeszcze na pewno trzeba Moratę, który grał przez aż 13 minut! jhuu! Okej, to ciągle niewiele, ale Alvaro i tak zaprezentował się bardzo dobrze, po indywidualnej akcji wypracował gola, kiedy jego strzał dobił Pedro Leon. Morata, kiedy wychodził do podania, od razu wiedział, co chce z piłką zrobić i nie bał się szturchnąć obrońcy, czy spróbować kiwki. Wielka szkoda, że Munua jednak jego strzał obronił, nasz canterano wśród obrońców Levante biegał z takim zapałem, jakby chciał nadrobić te 70 i parę minut, przez które nie grał. Ale Leonowi też przyda się bramka, a Moracie i tak wszyscy gratulowali, jakby to on trafił do siatki.

Reszta drużyny zagrała bardzo dobrze (Pepe, Xabi, Di Maria) albo dobrze (Granero - uściskany zamaszyście przez Mourinho, Lass - nie na swojej pozycji, nie jego wina). Byłem zachwycony przede wszystkim tempem akcji, piłka chodziła od nogi do nogi często na jeden kontakt, podejmowanie decyzji zajmowało nam tego wieczora milisekundy. Momentami graliśmy tak szybko, że kamera ledwie nadążała za piłką! Obrona gości po prostu nie wiedziała co się dzieje.

Mourinho jakiś czas temu zarządził ćwiczenia na mini-boisku ograniczonym bandami, na którym piłkarze mieli uczyć się szybkiego podejmowania decyzji i gry pod intensywną presją. Być może byliśmy właśnie świadkami pierwszych rezultatów tych treningów.

Zastanawia mnie teraz tylko, czy ten mecz, i być może kolejne w Pucharze Króla, nie okażą się trochę zasłoną dymną dla na powrót pragmatycznej i asekuranckiej gry w ważniejszych i trudniejszych meczach. Levante to zespół, który łatwo stłamsić, zwłaszcza u siebie. Chciałbym zobaczyć podobną agresję i wysoki pressing, a chyba przede wszystkim wolę atakowania do samego końca np. przeciw Villarrealowi, nie wspominając o Lyonie w Lidze Mistrzów.

No właśnie, parę słów o naszym biednym dziś przeciwniku. Levante to potencjalnie może nawet najgorsza z drużyn Primera Division. Z czterech zwycięstw, dwa zanotowali przeciw bezpośrednim rywalom o utrzymanie (Racing, Almeria), jedno z beniaminkiem (Sociedad) i jedno, z faktycznie silnym rywalem (Atletico), dzięki większej motywacji i agresywnej grze.

W środowy wieczór, ich motywacja i przekonanie, że mogą nawiązać walkę z Realem od początku były najwyżej średnie. Obrońcy robili wszystko, żeby tylko nie przeszkadzać dryblującym i nie przecinać podań do Benzemy. Drużyna Luisa Garcii jeszcze bardziej niż inne ma prawo zależeć w swojej sile od czynników takich jak własny stadion i wsparcie fanów. Ich skład w ogromnej większości składa się z weteranów albo graczy wypalonych, tylko na szpicy błyszczy Caicedo. Dziś zszedł z kontuzją, ale to nie miało znaczenia dla losów meczu, bo dobrze sobie z nim radził Pepe.

Tak więc można zaryzykować stwierdzenie, że to, co przeszło z Levante, nie koniecznie przeszło by z innymi rywalami z La Liga. Ale nie zmienia to faktu, że tak dobrze grających Blancos nie widzieliśmy nawet przeciw trzecioligowej Murcii. Dlatego, o ile obwieszczanie przełomu w naszej grze było by pochopne, o tyle krokiem naprzód z pewnością można ten mecz nazwać. To wspaniały prezent na święta dla madridistas, bo po spięciach sztabów trenerskich podczas meczu z Sevillą, po ataku Mourinho na sędziów i wykrzyczeniu swoich żalów do zarządu, chyba nikt się nie spodziewał tak mocnego pozytywnego bodźca dla całego klubu jak to 8-0 we wspaniałym stylu. Może to świąteczny obiad tak dobrze na wszystkich podziałał.


Feliz Navidad a todos:)

Czytaj dalej ...

wtorek, 21 grudnia 2010

Podcast vol. 14, czyli karp, śledź, kutia a na końcu konkurs z nagrodami!

Ostatni w tym roku podcast jest świąteczny.W pierwszej części omawiamy ostatnie mecze Realu z Sevillą i Derby Katalonii. Zastanawiamy się nad zachowaniem Mourinho i nad tym czy miejsce przy stole ma znaczenie.

Pierwsza część:

W drugiej części postanowiliśmy podsumować pierwszą rundę, dowiecie się kto dla nas jest karpiem a kto śledziem rundy i dlaczego kutia nie zawsze jest dobra. Pod koniec drugiej części mamy przygotowany dla Was konkurs z nagrodami. Nagrodami są dwie książki: Jerzy Dudek, Uwierzyć w siebie. Do przerwy 0-3 (Zysk i S-ka, 2005) i Jimmy Burns, Ręka Boga. Życie Diego Maradony (Zysk i S-ka, 2004):

DSC03951

Przewidujemy pierwsze i drugie miejsce – zwycięzca ma prawo wyboru książki, drugie miejsce dostanie to co zostanie :) Odpowiedzi należy przysyłać na naszego maila do 30 grudnia 2010 roku

johnny.cichonio@gmail.com

Powodzenia!

Druga część z konkursem na końcu:

Czytaj dalej ...

niedziela, 19 grudnia 2010

Klusek bohaterem! Żarty pana Closa Gomeza... Real 1-0 Sevilla

Niemrawa gra w pierwszej połowie, chwile grozy pod bramką Ikera, chwila większej grozy przy zejściu Carvalho, aż wreszcie popis Ozila i Angela 'Kluska' Di Marii i najciężej wypracowane zwycięstwo na Bernabeu w tym sezonie. Real wygrał z Sevillą 1-0!

Kiedy przed meczem pisałem, że czyste konto oznaczać będzie dla nas zwycięstwo, nie myślałem o wyniku 1-0. Okazało się, że jak na mecz El Madrid z Los Nervionenses nie tylko bramek, ale też sytuacji podbramkowych było niewiele. Nie brakowało natomiast emocji do samego końca, bo po golu zrobiła się na boisku zwyczajnie kopanina.

Manzano zaskoczył rezygnując z Renato na korzyść Negredo. Wybrał więc ustawienie 4-4-2, teoretycznie z dwoma napastnikami. Teoretycznie, bo Luisa Fabiano chyba jednak na boisku nie było. Przynajmniej ja jego obecności nie odnotowałem. To Negredo stanowił zagrożenie przy okazji niemal wszystkich sytuacji Sevilli i wszystkie te sytuacje w większym lub mniejszym stopniu spartolił.

Poza tym, goście byli groźni tylko po stałych fragmentach, ich gra skrzydłami była mocno ograniczona przez zadania defensywne Konki (który wyszedł od pierwszej minuty zamiast awizowanego przeze mnie Alfaro) oraz przez świetną grę obronną Ramosa, który zupełnie zgasił Capela.

Szóstka nominalnie defensywnych piłkarzy Sevilli robiła dobrą robotę i nie pozwalała na wiele osamotnionym napastnikom Realu. Benzema parokrotnie pokazywał się do podań, ale na ogół odgrywał niedokładnie - zwłaszcza raził brak jego zrozumienia z Di Marią - albo wyszedłszy na dobrą strzelecką pozycję uderzał słabo.

Ronaldo miał kilka dobrych rajdów lewą stroną, gdzie nie radził sobie Dabo, ale z jego dośrodkowań niewiele wynikało. Przed bramką Palopa było po prostu zbyt mało naszych. Di Marię na prawym skrzydle w pierwszej połowie wspierał Ramos, po którym widać było ogromną motywację i skupienie. Nie widać za to było śladów urazu kolana. Sergio nie zwalniał gry niepotrzebnie, nie tracił piłek, a kiedy było trzeba, kasował akcje Capela, zawsze cofając się na czas. Mnie taki Ramos wystarcza, byle by grał na podobnym poziomie przez cały sezon. Oby tak dalej.

W pierwszej połowie naszym bohaterem był Pepe, który trzy razy zażegnał niebezpieczeństwa przed bramką Ikera, szczególnie efektownie, kiedy w pełnym biegu zabrał piłkę szarżującemu Negredo. Pepek dostał ostatnio od klubu ostateczną ofertę 4,5 miliona euro za sezon i teraz musi sam zdecydować, czy chce w Madrycie zostać. Niedzielnym występem uciszył tych, którzy nagle zaczęli twierdzić, że od rozpoczęcia negocjacji gra gorzej (ja tam szczególnej obniżki formy nie widziałem), ale nawet w swojej najlepszej formie nie zasługuje na te 6 mln, sorry, Pepe. Moja rada: bierz te cztery i pół bańki i nigdzie się nie ruszaj, wszyscy będą szczęśliwi.

I wreszcie przechodzę do sprawy niemieckiej. Khedira zagrał po raz pierwszy po kontuzji i skończył tak samo jak w ostatnim meczu przed kontuzją, czyli na ławce jeszcze przed końcem meczu. Sami grał słabo, nie próbując wziąć ciężaru gry ofensywnej na siebie pod nieobecność Xabiego. W jednej akcji w pierwszej połowie mógł posłać podanie do wychodzących w tempo napastników, ale zbyt długo zwlekał i zmarnował kontrę. Przez cały mecz podawał najwyżej na 10 metrów, choć tyle razy sytuacja prosiła się o przerzut na drugą stronę albo zagranie na skrzydło! Mam oczywiście nadzieję, że to tylko kwestia braku ogrania i wkrótce Khedira poczuje się pewniej, ale mamy pomału prawo oczekiwać od niego więcej niż do tej pory pokazał.

Ozil, po swojemu, długo był niewidoczny, uciekając od siłacza Zokory na boki albo chowając się w ostatniej linię obrońców Sevilli. Nie potrafił nadać naszej grze werwy, nie stwarzał sytuacji napastnikom. Ale po czerwonej kartce dla Carvalho (o tym zaraz) to on indywidualną akcją ściągnął na siebie trzech obrońców i odegrał do Pedro Leona, którego strzał wylądował pod nogami Di Marii. Mesut, podobnie jak w zeszłym tygodniu, pokazał pazur i pomógł przesądzić o losach meczu (w przeciwieństwie np. do Cristiano), ale wciąż potrzebujemy od niego więcej takich akcji, żeby drużyna wiedziała, że ma lidera i mogła grać spokojniej.

Di Maria akcję bramkową wykończył cudownie, kręcąc Palopem i trafiając z ostrego kąta. Za ten mecz oceniam go podobnie jak Ozila, parę genialnych momentów, ale potrzeba równiejszej gry przez cały mecz.

Jednym z najlepszych u nas był Lass, który nie tylko dużo podawał i przerzucał piłkę (celnie!), ale też faulował bardzo mało. Dzięki temu, kiedy już dostał żółtą kartkę, to za przerwanie bardzo groźnej kontry Sevilli. Mały Diarra grał bardzo odpowiedzialnie i od paru meczów widać u niego postęp. Mam nadzieję, że to nie z myślą wypromowania się przez styczniowym okienkiem.

Na koniec parę słów o arbitrze, panu Closie Gomezie. Słusznie ukarał 'Kluska' Di Marię za symulowanie w polu karnym i to właściwie jedyna jego decyzja, którą popieram. Wyrzucenie z boiska Carvalho (druga żółta) za uderzenie Negredo da się obronić, ale dla mnie było zbyt surowe. Nie odgwizdanie faulu za przytrzymywanie Granero przez Escude w polu karnym też da się obronić, choć Francuz tulił El Pirata do siebie namiętnie. Ale dwanaście żółtych kartek? Naprawdę kiepski żart.

Można by pomyśleć, że to był bóg wie jak brutalny mecz, tymczasem brutalnie się zrobiło za sprawą kiepskiego sędziego, który odgwizdywał każdy kontakt zawodników przeciwnych drużyn i kartkował każdego, kto się do niego odezwał. W końcówce zupełnie nie panował już nad sytuacją.

Ale to nie pierwszy zły występ pana Closa Gomeza na Bernabeu. Madridistas pamiętają go za czerwoną kartkę Pepego z Espanyolem. Tamta kartka też była naciągana. Tym razem to drugi z naszych stoperów wyleciał z gry, a źródłem problemów Carvalho był rosły Negredo, z którym Ricardo nie radził sobie w powietrzu (czego niestety mogliśmy się spodziewać).

Po kiepskiej pierwszej połowie i utracie jednego zawodnika jasne się stało, że ten mecz to próba charakteru naszych piłkarzy. Zdali ją pomyślnie, zwłaszcza Ozil i Klusek i niech to będzie sygnał do bardziej odważnej gry obu gwiazdek Madrytu, bo stać ich na więcej. To ciekawe zresztą, że po stracie zawodnika zaczęliśmy grać lepiej, śmielej do przodu. Nie rozumiem, dlaczego nie możemy tak grać w każdym meczu i od początku. Być może problemem jest brak pewności drużyny po porażce na Camp Nou, a może to kwestia dyscypliny taktycznej narzuconej przez Mourinho. W każdym wypadku, ten mecz powinien dodać drużynie pewności i swobody zwłaszcza w linii ataku, tak byśmy następnym razem potrafili w mniej nerwowych okolicznościach takie pojedynki rozstrzygać. W końcu, gdyby dziś Kanoute był na miejscu Negredo, sporadyczne zrywy Ozila i jedno serduszko Di Marii pewnie by nie wystarczyły.

Ps. Iker zaprezentował przed meczem fanom Złotą Rękawicę dla najlepszego bramkarza Mundialu. Prasa doniosła też, że w plebiscycie na najlepszego piłkarza roku 2010 nasz portero zagłosował ostatecznie na Ronaldo! A Messiego umieścił dopiero na trzecim miejscu. Cóż, jeżeli to sprawi, że Cris poczuje się lepiej...



Czytaj dalej ...

Espanyol vs Barça, czyli “czy to się dzieje naprawdę?”

Czy ja wczoraj nie pisałem o tym żebyście zapomnieli o manitach itp.? Okej to był żart (przynajmniej tak mi się teraz wydaje). Derby Barcelony mogła wygrać tylko jedna drużyna i je wygrała, ale żeby aż 1-5? Pierwszy raz w historii FC Barcelona strzeliła 5 goli na boisku Espanyolu. Ta drużyna jest po prostu fantastyczna.

Ktoś powie, że Espanyol zagrał słabo, że jak inne drużyny, którym Barca strzelała 5 (lub więcej) goli zagrał bez charakteru i nie próbował atakować. Cóż jeśli ktoś tak powie, będzie w błędzie. Trener Pochettino ustawił zespół tak jak zawsze gdy Espanyol gra u siebie, czyli bardzo wysoka i agresywna linia obrony, zagęszczony środek pola i wysoki pressing. Jak do tej pory to działało (o czym świadczyły statystyki), więc Pochetti postanowił, że do całej tej taktyki doda ścisłe krycie Messiego (XavIniesta mieli być zneutralizowani dzięki zagęszczeniu środka pola) i o mały (albo bardzo duży) włos był bliski szczęścia.

Być może nie docenił naszej formy, być może nie zwrócił uwagi na to jak Messi się rozwinął w tym sezonie, być może po prostu to nie mogło się udać. Fakt jest taki, że Espanyol przegrał 1-5, choć grał tak jak zawsze: agresywnie, czasem bardzo ostro, szybko i odważnie, jednak naprzeciwko miał drużynę, która – w chwili obecnej- znajduje się w zupełnie innej czasoprzestrzeni. Espanyol nie mógł tego meczu wygrać, ale w żadnym momencie się nie poddał. Było 0-3? Zdarza się gramy dalej. Było 1-4? Jeszcze im pokażemy! Było 1-5? Stać nas na jeszcze jeden zryw! To miałem na myśli pisząc wczoraj o magii tych derbów – to walka braterska, w której chodzi o coś więcej niż wygraną, chodzi o szacunek i godność, honor. Tego na pewno zawodnikom Espanyolu wczoraj nie zabrakło. I nie piszę tego, żeby poprawić humor kibicom niebiesko-białych, piszę to po to żebyś Ty, Czytelniku wiedział, że w sporcie ponad wszystko liczy się człowiek i to jak się zachowuje. Gdy się wygrywa, trzeba umieć okazać szacunek rywalom, trzeba docenić ich wysiłek i poświęcenie – wtedy można mówić o prawdziwych zwycięzcach. Gdy się przegrywa, trzeba umieć okazać szacunek zwycięzcom, ale trzeba również umieć okazać szacunek sobie, a to się pokazuje na boisku walcząc do końca, gdy mimo porażki wypruwa się żyły – wtedy nigdy nie jest się przegranym.

Dlatego lubię Espanyol, to jest drużyna z charakterem.

Zanim o Barcelonie, to warto napisać o owacji dla Iniesty, bo to był naprawdę piękny gest kibiców Espanyolu. Daniel Jarque był przyjacielem Iniesty i zawodnikiem Espanyolu jednak zmarł w 2009 roku (w wyniku ataku serca). Obydwaj grali ze sobą w młodzieżowych reprezentacjach Hiszpanii i gdy w finale Mistrzostw Świata Andres strzelił zwycięską bramkę pokazał koszulkę z napisem: Dani Jarque, siempre con nosotros (czyli: Dani Jarque na zawsze z nami). Od tamtej pory kibice Espanyolu bardzo szanują Iniestę i wczoraj pokazali to, co Andres powiedział po meczu, że: człowiek zawsze stoi ponad rywalizacją.

Guardiola wystawił najmocniejszym skład: Valdes, Dani, Pique, Puyol, Abidal, Busi, Xavi, Iniesta, Pedro, Villa, Messi. I od samego początku nasi zawodnicy musieli zmagać się z ciągłym pressingiem rywali. Czy zaczęliśmy słabo? Czy Espanyol był aż tak dobry w tych pierwszych minutach? Myślę, że ani to ani to, bo ten mecz miał tak wyglądać: dużo walki, dużo niecelnych podań i dużo chaosu. Dlatego pierwsze minuty mnie nie zdziwiły (no może poza pudłem Messiego) jednak byłem pewien, że przeciwko tak grającemu Espanyolowi strzelimy bramkę. Kto gra tak wysoko przeciwko Barcelonie? Mamy za szybkich napastników, żeby taka taktyka mogła się udać. I Pedro to udowodnił.

Pedritto w tym sezonie jest nie do zatrzymania: szybki, skuteczny i finezyjny a poza tym nabrał ogłady. Zdobycie Mistrzostwa Świata dla tak młodego zawodnika to nie tylko zaszczyt, ale przede wszystkim niezbędne doświadczenie. Jest trzecim strzelcem naszej drużyny i niezawodnym zawodnikiem pierwszego składu. Zwróćcie uwagę na taktykę Pochettino: chciał odciąć od piłki Messiego, Villę, XavIniestę – to jest czterech zawodników, w tym jeden podążający jak cień za Messim. Gdzie jest tu błąd? Pedro, nikt nie krył Pedro. To znaczy krył, ale tak na odległość dzięki czemu Pedro mógł zrobić to, co zrobił. Nie można dać mu kawałka wolnej przestrzeni, bo przy jego szybkości i technice może to kończyć się tak jak przy pierwszy golu. W tym sezonie Pedritto pokazuje, że warto było na niego stawiać i że potrafi być prawdziwym egzekutorem. W tym momencie jest przerażająco dobry. Ciekawe czy Cristiano dalej nie wie kim jest Pedro…

W chwili obecnej wszystko układa się nam fantastycznie. Wszystko działa nawet jeśli czasem narzekamy na skuteczność, to zaraz odpowiedź przychodzi w postać fenomenalnych podań, silnej defensywy i kreatywności w ofensywie. Messi gra na zupełnie innym poziomie, ktoś powie, że przestał co chwila strzelać gole, ale w chwili obecnej on po prostu kreuje grę dla innych. W tym sezonie ligowym strzelił już 17 goli, ale spójrzmy na statystykę asyst: 11.  Messi przeistacza się na naszych oczach w zawodnika, który nie tylko strzela masowo gole, ale również masowo stwarza okazje innym zawodnikom. Ten zespół wytwarza taką atmosferę by grać dla innych, by każdy czuł się ważny. Barca w tym sezonie wygrała obydwa derby z bilansem 10-1, wygrała swoją grupę Ligi Mistrzów, a od 2 listopada wygrała 11 kolejnych spotkań strzelając 44 gole i tracąc zaledwie 4! Mówiąc krótko ten zespół jest zdolny nie tylko wygrać z RM, czy Espanyolem, ten zespół jest zdolny zrobić rzeczy o których nawet nam się nie śniło. Przesadzam? Może trochę, ale widząc jak oni grają można tylko powiedzieć, że the sky is the limit.

Dobrze jest być kibicem Barcelony.

Czytaj dalej ...

Real v Sevilla: Kto mniej ranny (Real), ten wygra

Sevilla obok Barcelony to nasz najgroźniejszy ligowy przeciwnik w ostatnich latach. Mam bolesne wspomnienia z niejednej porażki, by wspomnieć pierwsze z brzegu 1-2 na wyjeździe w zeszłym sezonie, kiedy to Real Pellegriniego po raz pierwszy przegrał, wcześniej grając efektownie i dając nadzieję na odrodzenie potęgi Los Blancos. Porażka w Sewilli sprowadziła nas wtedy na ziemię.

Rewanż wiosną też był pamiętny, ale z radosnych powodów, bo po jednej za najbardziej pamiętnych remontad osatniego czasu wygraliśmy 3-2, a decydującego gola zdobył VDV (Rafa oczywiście rządzi w Premiership, 'hurra!' dla Rafy). Ale nawet w tym meczu przegrywaliśmy 0-2 i gdyby prowadząc Sevilla zagrała odważniej, nie cofnęła się tak głęboko pod swoją bramkę, różnie mogło by się skończyć.

Ja pamiętam jeszcze szczególnie dwumecz o Superpuchar Hiszpanii z 2007, kiedy po porażce na wyjeździe na Bernabeu straciliśmy pięć goli, a Pepe dostał czerwoną kartkę w swoim debiucie przed madrycką publicznością, zapowiadając tym samym swoją bogatą w incydenty karierę jako Blanco.

Począwszy od sezonu 2005/06 gramy z klubem prezesa Del Nido wet za wet, raz wygrywając, raz przegrywając. Żaden z obu klubów w tym czasie nie wygrał dwa razy w jednym sezonie, nie było też remisów. Dla porównania, z Valencią, czyli drużyną podobnego do Sevilli kalibru, ostatni raz straciliśmy punkty w sezonie 2005/06 (sam nie sądziłem, że aż tak dawno!).

Wśród przyczyn naszych trudności w meczach z Los Nervionenses na plan pierwszy wysuwają się przede wszystkim dwie.

Po pierwsze, styl ich gry naturalnie wykorzystuje nasze słabe punkty. Ich ataki opierają się na szybkich jak wicher skrzydłowych z dobrym dryblingiem (Capel, Navas), którzy wrzucają piłki silnym, wysokim i świetnie grającym głową napastnikom (Kanoute, Fabiano). Obrona Realu nie przepada za szeroko grającymi skrzydłowymi, bo wtedy boczni obrońcy muszą sobie z nimi radzić w pojedynkę. Nasi stoperzy zwykle nie dominują też fizycznie nad rywalami, więc w powietrzu mają problemy.

Brak umiejętności Marcelo w grze obronnej (przynajmniej przed tym sezonem) znany jest od dawna, a na złą markę Brazylijczyk zapracował m.in. właśnie w meczach przeciw Navasowi, w których nie tylko był mijany jak tyczka, ale nawet dawał się przeskoczyć do główki. Sergio Ramos jest oczywiście dużo bardziej klasowym zawodnikiem od Marcelo, ale jego nierówna forma i wycieczki pod bramkę rywala nie utrudniały życia Capelowi.

Carvalho sam przyznaje, że przeciw silnym napastnikom gra mu się najtrudniej, także Pepe lepiej czuje się kiedy może odcinać rywala od podań dzięki swojej szybkości i przewidywaniu. W przypadku szybkiego ataku skrzydłem i ostro bitych dośrodkowań, bardziej liczy się dyscyplina taktyczna - by znaleźć się w odpowiednim miejscu - i siła fizyczna - żeby się z tego miejsca nie dać wypchnąć. Dlatego rośli Kanoute i Fabiano nieraz urządzali sobie goleady kosztem naszej defensywy.

Po drugie, Sevilla nie pękała przed nami tak jak to się zdarzało np. Valencii. Zwłaszcza charyzma pary wspomnianych napastników sprawiała, że to nasza obrona sprawiała wrażenie raczej spiętej i niepewnej. Trzeba przyznać, że do tej pory niewielu mieliśmy przeciwników, którzy prezentowaliby przebojowy, agresywny futbol na Santiago Bernabeu. Goście raczej wychodzą na boisko przestraszeni i bez szczególnych protestów dają sobie wbijać kolejne gole. Czy czeka nas więc najpoważniejszy sprawdzian w Madrycie od początku sezonu?

Niekoniecznie. Nie tylko nasi goście przeżywają właśnie najgorszy sezon od lat, po tym jak odpadli w eliminacjach Ligi Mistrzów. Nie tylko nie udało im się znacząco wzmocnić składu, by dać drużynie zastrzyk nowej energii. Sevilla, która w tym tygodniu przyjeżdża do Madrytu wydaje się pozbawiona obu swoich głownych atutów, o których wspomniałem.

Po pierwsze, z powodu kontuzji nie zagrają ani Kanoute ani Navas ani pierwszy po Navasie prawy skrzydłowy Perotti. Tym samym połowa ataku gości praktycznie nie istnieje. Po drugie, podopieczni Manzano mają żenującą serię czterech porażek z rzędu w lidze, a we wszystkich rozgrywkach nie wygrali od sześciu meczów. Pewność siebie nie jest więc towarem, na którym mogło by im w tej chwili zbywać. W ogóle w ostatnich miesiącach morale w drużynie są niskie. Słynna była ostatnio afera z udziałem Romarica i Zokory, którzy przed meczem z Barceloną urządzili sobie nocną eksapadę. Na boisku przegrali potem 0-5. Manzano w ciągu paru tygodni od przyjścia nie zdołał pozbierać drużyny i przywrócić koncentracji. Sevilla na ogół gra dobrze przez pół godziny-godzinę, by w momentach rozprężenia tracić decydujące gole.

Jak więc zagrają goście pod nieobecność swoich gwiazd?


Na nieobecności Kanoute'a ich gra traci najbardziej w środku pola. Freddy z wiekiem stracił na szybkości, ale jego inteligencja, technika i dobra gra ciałem pozwalają mu świetnie spełniać rolę rozgrywającego. W tym sezonie równie często co w polu karnym zobaczyć go można cofającego się do drugiej linii i wyprowadzającego ataki.

Manzano nie ma drugiego playmakera tej klasy dlatego, że Sevilla nigdy z playmakerem nie grała, i gdyby Kanoute był szybszy, byłby raczej adresatem podań, nie autorem i grałby bliżej bramki rywala. Alternatywą jest więc Renato, jako środkowy pomocnik w systemie 4-1-4-1 albo Nagredo jako drugi napastnik w systemie 4-4-2.

Stawiam na tę pierwszą opcję dlatego, że wobec wspomnianych kontuzji, Sevilli brakuje indywidualności mogących udźwignąć grę bez mocnego środka pola. Przyznam, że Alfaro (ichniejszy canterano) nigdy jeszcze nie widziałem, ale na pewno jest gorszy od Perottiego, którego jest zmiennikiem, a Perotti z kolei jest gorszy od Navasa (którego jest zmiennikiem). Stąd, wychowanek Andaluzyjczyków wielkim crackiem raczej nie jest.

Negredo to solidny napastnik o dobrych warunkach fizycznych, ale podobnie jak Alfaro nie wyróżnia się talentem tak bardzo jak Kanoute, którego miałby zastąpić. Do tego Negredo nie daje Sevilli opcji rozegrania piłki w środku pola. Gdyby Manzano go wystawił, środek pola Sevilli w grze ofensywnej praktycznie by nie istniał.

Capel i Fabiano to ta połowa ataku gości, która wciąż potrafi w pojedynkę rozstrzygać mecze. Luis co prawda ma kiepski sezon, z powodu kontuzji, która wyłączyła go z gry w pierwszej części tej rundy, ale to wciąż wielka klasa i wielkie zagrożenie. Wcześniej sporo się mówiło o jego odejściu. Ostatnio plotki ucichły, ale zdążyły dodatkowo zepsuć atmosferę w szatni. Diego Capel jest szybki i przebojowy, ale nie najbardziej inteligentny ze skrzydłowych. Ramos nie w pełni sił może mieć z nim spore problemy, ale jeśli Di Maria będzie się wracał i asekurację zapewni dodatkowo Khedira albo Pepe, można Diego zneutralizować. Jego główną słabością jest jednostronność. Nigdy nie kopie piłki prawą nogą.

Po naszej stronie też ubytków nie brak, a największym będzie nieobecność Xabiego. Ozil będzie miał ciężką przeprawę przeciw atletycznemu Zokorze i drugi rozgrywający będzie bardzo potrzebny. W efekcie pewnie Lass będzie zapuszczał się do przodu, by raz po raz demonstrować swoją nieporadność pod polem karnym rywala. Niestety. Ja bym chciał w takiej roli zobaczyć Khedirę, który potrafi podejmować dużo lepsze decyzje i jest od małego Diarry ogólnie biorąc wydajniejszy.

Nasi skrzydłowi i Benzema powinni sobie z obroną Sevilli poradzić. Zadaniem Benzy'ego będzie przede wszystkim absorbować stoperów, żeby C-Ron i Di Maria mieli miejsce do zejścia ze skrzydeł. Caceres gra pod nieobecność Alexisa i trochę podobnie jak Escude, nie jest najsilniejszym z obrońców. Jego atutami są raczej szybkość i technika, często więc inicjuje ataki z głębi pola. Karim będzie więc nad obrońcami przede wszystkim przewagę w grze ciałem.

Na bokach, CR7 i Angel będą mieć przeciw sobie silnego, ale niezbyt zwinnego Dabo (albo podobnego w charakterystyce Konko) i Navarro, który jest nominalnym stoperem. Szybkość i drybling to będą więc atuty naszych skrzydłowych.

Oczywiście Mou może wystawić drużynę bez napastnika, ale nie jestem fanem takiego rozwiązania. Cóż z tego, że zdominujemy środek pola, skoro nie będzie komu wykańczać naszych akcji. Powinniśmy zagrać ofensywnie i ostrym pressingiem zdusić Sevillę w drugiej linii tak, jak to robiła Borussia w czwartek przez większość meczu. W ten sposób nie damy im szansy na dostarczenie piłki skrzydłowym, a i Reanto w środku im nie pomoże, bo to defensywny pomocnik, nie rozgrywający.

Skoro zawsze strzelamy Sevilli gole, a przegrywamy jeśli stracimy ich jeszcze więcej, kluczem do zwycięstwa będzie szczelna obrona. Będziemy na pewno utrzymywać linię obronną cofniętą, żeby ewentualne kontry nie zaskoczyły nas zdezorganizowanych i jeśli Pepe z Ricardo utrzymają koncentrację, powinno się udać. Goście przyjeżdżają osłabieni kadrowo i moralnie, musimy więc to wykorzystać.

Stawiam na 3-1. Hala Madrid!

Czytaj dalej ...

sobota, 18 grudnia 2010

Dobre Losowanie LM, co słychać przed meczem z Sevillą i ploty wokół drużyny

Sezon wkroczył w kolejną fazę. Koniec pierwszej rundy La Liga już widać, poznaliśmy rywala w 1/8 Ligi Mistrzów (Lyon, yey!), a skład drużyny czekają lżejsze bądź cięższe przetasowania w związku z powrotem kontuzjowanych (Kaka, yey!) i rychłym otwarciem okienka transferowego.

Pierwsza część sezonu skończyła się właściwie na Camp Nou, kiedy to pojawiło się wiele pytań odnośnie jakości drużyny i jej perspektyw w obecnym kształcie. Trochę więcej się dowiedzieliśmy w kolejnych meczach, ale dopiero najbliższy miesiąc - półtora będzie kluczowym okresem, z którego wyniknie nasze powodzenie lub jego brak wczesną i późną wiosną, i w Hiszpanii i w Europie.

Najgorętszym tematem w mediach był ostatnio rzekomy spór między Ikerem a Cristiano i związany z nim podział drużyny na grupy: 'portuglaską' i hiszpańską. Od mojego ostatniego posta na ten temat pojawiło się kilka głosów z wewnątrz drużyny, wszystkie jednomyślnie przeczące istnieniu problemu. Kolejno: Lass, Xabi Alonso, Ozil, sam Casillas, aż wreszcie Mourinho na ostatniej konferencji prasowej przekonywali, że problem stworzyli dziennikarze, nie mający chwilowo o czym pisać.

Samo nieporozumienie między Casillasem a Ronaldo na pewno było. Czy jakaś uraza pozostał po którejś ze stron, trudno stwierdzić na pewno. Fakt, że Iker najlepszym graczem na świecie nazwał Messiego na pewno nie pomógł poprawić atmosfery. Wygląda na to, że nasz kapitan nie jest fanem Ronaldo, ale dla dobra drużny mógł się w język ugryźć i zamiast Krasnala wskazać choćby Xaviego (w końcu kolega z reprezentacji).

Iker chyba jeszcze musi się trochę nauczyć jak być kapitanem. Ostatnią lekcję dostał od Di Stefano, których bez ogródek stwierdził, że dla niego najlepszy na świecie jest Cristiano, bo gra w jego klubie. Nasz portero przyznał potem częściowo rację Don Alfredo.

Rozumiem, że Casillas może cenić sobie styl i wartości, których Ronaldo sobą nie reprezentuje, ale krytyka samolubnej gry i przerośniętego ego powinna się odbywać w szatni, twarzą w twarz. Cały projekt galacticos nie sprzyjał budowaniu drużynowego etosu i jedności, ale teraz skład mamy jaki mamy i kapitan powinien przynajmniej publicznie stawać po stronie piłkarzy ze swojej drużyny.

Oczywiście jeśli Iker, Xabi czy jeszcze ktoś ma pretensje do CR7 o jego grę, to ja w tym sporze nie kibicuję Crisowi bynajmniej. Było by super, gdyby bardziej myślał o zespole (i tak wyraźnie się zmienił w tym roku), ale nie chciałbym, żeby inni dawali mu odczuć, że on sam nie jest akceptowany. Nie na tym polega budowanie drużyny.

Liga Mistrzów serwuje nam powtórkę z zeszłego sezonu, bo po Milanie w fazie grupowej, znów spotykamy się z Lyonem w 1/8. Ja takiego losowania sobie życzyłem, bo OL to idealny rywal na ten moment: uznana marka w Europie, doświadczenie w Lidze Mistrzów (ostatnio półfinał), bardzo solidny skład, ale jednak drużyna spoza czołówki Kontynentu. Zwycięstwo w tym dwumeczu było by dla nas nie tylko odwetem za porażkę sprzed roku, ale przede wszystkim świetnym przetarciem przed trudniejszymi rywalami. Oczywiście nie mamy awansu w kieszeni już teraz, to jednak Lyon ostatnio nad nami górował, ale Francuzi mają formę trochę słabszą niż przed rokiem. Drugie miejsce w wyrównanej, ale niezbyt silnej grupie (Benfica, Schalke, Hapoel) wrażenia nie robi. Z drugiej strony, nawet ten, który w poprzedniej edycji rozgrywek pogrążył nas na Bernabeu, Miralem Pjanić, przyznaje, że Real ma obecnie silniejszą drużynę, a ja się pod jego słowami podpisuję. To było dla nas szczęśliwe losowanie i trzeba będzie to potwierdzić na boisku.

Zanim jednak nadejdą pucharowe zmagania, w niedzielę czeka nas ciekawy pojedynek z Sevillą. To rywal tradycyjnie niewygodny, w Hiszpanii więcej krwi w ostatnich latach potrafiła nam zepsuć tylko Barcelona. Szczegółową zapowiedź z historią ostatnich meczów i analizą taktyczną wrzucę jutro, teraz przyjrzę się sytuacji kadrowej obu drużyn przed niedzielą.

Sevilla awans z grupy Ligi Europejskiej okupiła znacznymi stratami. Do końca roku z gry wypadł Perotii, który naderwał mięsień, nieco szybciej do składu wróci Kanoute, który zmaga się z nadciągnięciem. W niedzielę na Bernabeu zabraknie jednak ich obu, co wobec absencji Jesusa Navasa, który zajęcia z piłką wznowił dopiero w tym tygodniu, zubaża kadrę Gregorio Manzano znacznie. Wygląda więc na to, że Sevilla zagra na Bernabeu mocno szczerbata i sam Luis Fabiano to może być za mało, by nas ugryźć.

W Realu sytuacja też daleka jest od idealnej, ale przynajmniej z tygodnia na tydzień się poprawia. Higuain czuje się już dużo lepiej, jak sam zaćwierkał na Tweeterze, więc być może uda się jednak jego operacji uniknąć. Ostateczna decyzja zapadnie po badaniu rezonansem magnetycznym.

Pod nieobecność Gonzalo Mourinho znów ma zagwozdkę, co zrobić z atakiem. Problem polega na tym, że jeżeli wystawi od początku Benzemę, w razie utraty gola, nie będzie mógł zareagować z ławki wprowadzając napastnika. Jeżeli natomiast zacznie bez 'dziewiątki', drużyna może mieć problemy z wepchnięciem piłki do siatki. Na razie każdej opcji spróbował raz (przeciw Saragossie i przeciw Valencii) i oba mecze wygraliśmy.

Ja bym wolał jednak Benzy'ego w pierwszym składzie. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do The Special One chętnie zobaczyłbym Moratę na boisku przez chociaż kwadrans. Alvaro miał w tym tygodniu przerwę w treningach z pierwszą drużyną z powodu przeziębienia, ale powołanie dostał, podobnie jak bramkarz Juvenilu C (Real U-19) Fernando Pacheco. Ostatnim młodym powołanym wychowankiem jest Juanfran, który już trenował u Mourinho przed sezonem. Dziennikarze spekulowali, że Juanfran własnie mógłby zastąpić kontuzjowanego Ramosa na prawej obronie, ja się dziwię, że tracą atrament na takie pomysły rodem z księżyca.

Tym bardziej, że okazało się, że Sergio jednak doszedł do siebie na tyle, by móc przeci Sevilli wybiec na boisko. Kolano wciąż nie jest w idealnym stanie, ale Mou postanowił zaryzykować, nawet jeśli uraz się odnowi, Ramos będzie miał przerwę świąteczną na powrót do zdrowia. Nasz drugi kapitan pokazał dużo samozaparcia po tym, jak Mou wskazał Arbeloę na pierwszego w kolejności na prawą obronę (pod nieobecność Marcelo, Alvaro zagra tym razem na lewej flance), co daje nadzieję, że jeszcze będziemy się cieszyć Sergio w pełni sił i w pełni formy w tym sezonie.

Pierwsze powołanie od meczu z Valencią dostał też Sami Khedira, który doszedł do siebie po kontuzji. Ciekawe, czy wyjdzie od razu w pierwszym składzie. Lass miał bardzo dobre ostatnie mecze, ale wciąż spodziewam się, że powrót Khediry do jedenastki jest tylko kwestią czasu.

Do treningów z drużyną wrócili tymczasem Gago i Kaka. Ten drugi nie miał kontaktu z piłką od wakacji, więc możliwość normalnej pracy z kolegami na pewno da mu motywacyjnego kopa. W połowie stycznia może nawet być zdolny do gry, wspaniale było by móc na niego liczyć już w lutym w meczach z Lyonem. Powrót Gago dla pierwszego składu bardzo istotny nie jest, ale przypomina, że prawdopodobnie w styczniu trzeba będzie pozbyć się jednego ze środkowych pomocników. Ja stawiam na odejście któregoś z Diarrów.

Na transferowe plotki przyjdzie jednak czas w czasie świątecznej przerwy. W przyszłym tygodniu będzie też świąteczne wydanie podcastu, z podsumowaniem całej rundy jesiennej. Ale to po niedzieli.


Czytaj dalej ...

Derby Katalonii, czyli czas na Espanyol.

O tak! Czujecie te emocje? No jasne, że czujecie, bo przecież to czas na Derby Barcelony. Ktoś kto układał terminarz dobrze pomyślał ustawiając mecz Espanyolu z Barceloną na tydzień przed świętami, bo już za tydzień będzie okazja do wybaczenia sobie grzechów, a jak wiemy Derby Barcelony od nich nie stronią. Pisałem w poprzedniej notce, że nie jestem jakiś wielkim anty-fanem Espanyolu, wręcz przeciwnie mam do tego klubu jakąś sympatię. To pewnie dlatego, że nie wychowałem się w Barcelonie, bo tam albo jesteś za Barcą albo za Espanyolem. No ale ja wychowałem się w Polsce i odkąd pamiętam Espanyol traktowałem jak młodszego brata: wiecie, są młodzi więc wybaczasz im różne głupstwa, czasem się z nim bijesz, czasem dokuczasz, ale generalnie żywisz do nich dobre uczucia. Ja tak mam, dlatego Ci kibice, którzy oczekiwaliby tutaj nienawiści do Espanyolu będą rozczarowani.

Ale to, że żywię do Periquitos jakąś sympatię nie oznacza, że dla mnie Derby Barcelony to sielanka i generalnie nie obchodzi mnie kto wygra. O nie! Jak to już z relacją braterską bywa, gdy dochodzi do konfrontacji zawsze chcesz być górą. Zawsze. Nie ważne czy jesteś starszy czy młodszy, tu chodzi o honor i dumę. I każdy zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego tak bardzo lubię mecze z Espanyolem, bo w tych meczach zawsze chodzi o honor i dumę. Pewnie dlatego tak bardzo wyrównane są te mecze niezależnie od formy obu zespołów - Derby zawsze mają to coś ekstra. Jedni nazywają to duchem inni sercem a jeszcze inni prawdziwą rywalizacją, ja mówię, że nie ważne jak to nazwiesz, ważne co czujesz. A czuję ogromne emocje. Z kilku powodów. Może najpierw gospodarze.

Espanyol w tym sezonie spisuje się znakomicie. Czwarte miejsce w tabeli, tuż za Wielką Dwójką i Villarrealem, obecnie walczą o awans do Ligi Mistrzów. Bilans meczów u siebie? 7 zwycięstw w 7 meczach, 12 goli strzelonych, 2 stracone. Żeby tego było mało, Espanyol przegrał tylko 1 z ostatnich 19 meczów u siebie (z Valencią 0:2) 14 wygrał i 4 zremisował. Tak więc to co można na pewno napisać o Periquitos to, że są drużyną własnego boiska. Trener Pochettino zebrał całkiem fajnych zawodników, którzy lubią grać agresywnie w obronie, by potem móc skontrować rywala. Espanyol to najbardziej agresywna drużyna La Ligi w 15 meczach uzbierała 53 żółtych i 5 czerwonych kartek – tak właśnie gra nasz dzisiejszy rywal, nogi nie odstawia.

Pochettino preferuje ustawienie 4-2-3-1, które pozwala na grę z kontry, a kiedy trzeba może łatwo przeistoczyć się w ustawienie 4-3-3 by grać bardziej ofensywnie. Przewidywany skład Epsnyolu może wyglądać tak: Kameni, Chica, Forlin, Ruiz, Didac, Javi Márquez, Baena, Callejón, Luis Garcia, Verdu, Osvaldo. W obwodzie jest Aldo Duscher gdyby trzeba było zagrać ostrzej, albo jeszcze ostrzej. Nie zagra Mały Budda, ale jak większość osób wie, Ivan boryka się z kontuzją i nie wiadomo czy w ogóle wróci do gry.

Nasza sytuacja jest prosta: musimy wygrać. Strata punktów będzie oznaczała stratę pozycji lidera a my nie jesteśmy Świętym Mikołajem by rozdawać prezenty RM. Pisałem o bilansie Espanyolu u siebie, to napiszę o bilansie Barcy na wyjeździe: 7 zwycięstw w 7 meczach, 24 goli strzelonych i 3 stracone.  W ostatnich 4 ligowych meczach Barca strzeliła 21 goli nie tracąc żadnego i mam nadzieję, że podtrzymamy tę serię.

Guardiola po meczu z RM powiedział, że cel na spotkania przed świętami to 9 punktów, mamy już 6 więc na pewno dziś zagramy o zwycięstwo, dlatego pierwsza XI powinna wyglądać tak: Valdes, Dani, Pique, Puyol, Abidal, Busi, Xavi, Iniesta, Pedro, Villa, Messi. Osobiście wolałbym Mascherano zamiast Busiego, bo Javier jest przyzwyczajony do walki w środku pola, nigdy nie odstawi nogi i może stanowić poważną zaporę dla piłkarzy Espanyolu. Ale jak to z Guardiolą bywa, nic nie wiadomo.

W tygodniu nie graliśmy meczu, więc zespół powinien być świeży i wypoczęty, no chyba, że Pique i Puyol zmęczyli się zabawami na Twitterze. Derby Barcelony za kilka godzin, lepiej się do nich przygotujcie, bo to będzie walka. To będzie najpoważniejszy test dla Barcy w tym sezonie. Zapomnijcie o meczu z RM, teraz spotkamy się z drużyną, która ma charakter i która na pewno go pokaże . Zapomnijcie o łatwym meczu, o manitach, ten mecz będzie inny. Obstawiam 0-2 dla Barcy i niech się to sprawdzi.

Czytaj dalej ...

piątek, 17 grudnia 2010

Arsenal, czyli niespodzianka?

Arsenal Londyn. Oczywiście, że Arsenal. Niespodzianka? O czym ja piszę?! Skoro wszyscy w Anglii o tym wiedzieli, to dlaczego ja miałbym o tym nie wiedzieć? Nie chciałem ich wylosować ponieważ bardzo lubię Arsenal. Kibicuje im i myślałem, że może przy odrobinie szczęścia znów spotkamy się z nimi w finale, ale nie, los chciał inaczej i spotkamy się w 1/16. Szkoda.

Z drugiej strony uważam, że to dobre losowanie dla Barcy, bo przeciwko Arsenalowi, który lubi atakować, a bronić nie bardzo, będzie nam miło na boisku. Oczywiście nie odbieramy Kanonierom szans, ale Barcelona jest po prostu lepszym zespołem i udowodniła to już nie raz. Choćby rok temu:

Do lutego jeszcze dużo czasu, ale Guardiola stworzył taki plan przygotowań na cały sezon żeby w odpowiednim momencie zespół był gotowy i w lutym gotowy będzie.

Z innych par ciekawie będzie się działo w Mediolanie gdzie AC Milan spotka się z Tottenhamem,a Inter z Bayernem. RM spotka się – uwaga – z Lyonem i szkoda, że tym razem to RM wyjdzie z tego zwycięsko, bo Lyon przeżywa kryzys. A może się mylę?

Czytaj dalej ...

czwartek, 16 grudnia 2010

Dlaczego Barca gra najlepiej i kilka innych spraw.

Wiem: powinienem był napisać coś wcześniej. To nie będzie podsumowanie ostatniego meczu, bo przecież pewnie obejrzeliście go już kilka razy i wiecie co się działo, ale kilka uwaga nie zaszkodzi. To był wyjątkowy pokaz wyjątkowych umiejętności przez wyjątkowych zawodników. I naprawdę to się nie nudzi. Oglądam dosyć dużo meczów ligi angielskiej, czasem włoskiej, a do tego Liga Mistrzów i Liga Europejska - jest tego dużo, jakby powiedziała moja żona, którą kocham nad życie : dużo za dużo (trzeba przyznać, że nie ma lekko) - i muszę powiedzieć, że w większości przypadków nie mogę wytrzymać do końca spotkania. Nie dlatego, że nie ma emocji, także nie dlatego, że grają tam słabi zawodnicy, powód jest jeszcze prostszy – przy Barcelonie każdy gra gorzej. Jak np.: ostatni mecz Manchesteru United z Arsenalem, niby dwa wielkie zespoły, niby każdy ma swój styl, ale żaden z zespołów nie potrafił utrzymać piłki dłużej niż minutę! Nigdy nie zrozumiem zespołów, które wolą biegać za piłką niż ją posiadać. Nasz zespół za każdym razem gra to samo, nie ważne kto jest przeciwnikiem, zawsze gramy to samo. Taki jest styl tego klubu.

Tak więc kolejny mecz, kolejny Real, kolejna manita: zbyt piękne żeby było prawdziwe? Cóż, czasem życie jest piękne. Tak piękne jak rekordy, które z każdym meczem stają się przeszłością, bo ta XI może dokonać wszystkiego. Spójrzmy na niektóre z nich:

- Xavi, wielki Xavi, generał, dyrygent, jakkolwiek byście go nie nazwali jest mózgiem tej drużyny: 120 podań w 67 minut! 120. 67. “Pan 1o0 podań” zrobił to znowu.

- Barca w jednym tygodniu pobiła rekord podań w meczu Ligi Mistrzów: 971 i w La Lidze: 938. Kiedy pęknie 1000? Aż boję się myśleć.

- 40 punktów w 15 meczach? Tego jeszcze nikt nie zrobił. Mówisz masz.

- Pierwszy gol Messiego w meczu z Sociedadem poprzedziło 21 podań (dwadzieścia jeden). To się nazywa praca zespołowa.

- W ostatnich czterech ligowych meczach strzeliliśmy 21 goli nie tracąc żadnego.

- 606 minut – tyle trwa nasza passa z czystym kontem.

Można by wymieniać dalej, ale wystarczy tych kilka statystyk żeby uzmysłowić Wam z czym mamy tu do czynienia. To nie jest zwykła drużyna i to czego jesteśmy świadkami nie zdarza się często w historii: Barca po prostu dominuje. Dominuje w każdym sensie: posiadani piłki, strzelonych goli, efektywności, efektowności,nie traci goli (w ostatnich 6 meczach tylko 9 oddanych strzałów na naszą bramkę). I jeśli ktoś zaczyna zastanawiać się czy jest to najlepsza drużyna w historii futbolu, to ma do tego dużo podstaw.

Jak przypomnę sobie teraz początek sezonu i mecze z Herculesem, Mallorcą, to uśmiech pojawia mi się na twarzy. Przecież wtedy nie mogliśmy nawet strzelić gola! A jak strzelaliśmy, to z wielką trudnością.Ciekawe jak wielu ludzi wierzyło wtedy w słowa Guardioli o tym, że ta drużyna jest lepsza niż w zeszłym sezonie?  W piłce, jak w życiu trzeba być cierpliwym, czasem to wymaga przełknięcia wstydliwych porażek, ale najważniejsze to wierzyć w swoje umiejętności.

Wiary nam nie zabrakło.

I teraz wystarczy spojrzeć na statystyki, a najlepiej wystarczy obejrzeć jeden z ostatnich meczów żeby zrozumieć na czym polega nasza siła. Za każdym razem jestem zdumiony jak dobrze poruszają się po boisku nasi zawodnicy, czasem to przypomina grę w szachy, kiedy ktoś planuje swoją akcję z wyprzedzeniem kilkunastu ruchów: właśnie tak to wygląda. Polecam obejrzenie ostatniego meczu, albo meczu z RM i zwrócenie uwagi na to jak poruszają się zawodnicy po podaniu piłki, bo to jest najważniejsza rzecz w naszej taktyce: ciągły ruch, ciągłe stwarzanie możliwości podania. To jest piękne.

Tak więc mecz z RS za nami a przed nami wielkie święto: derby z Espanyolem. Od razu muszę przyznać, że nie jestem jakimś anty-fanem Espanyolu, zawsze darzyłem ten klub sympatią, bo był z Barcelony i zawsze mecze między Barcą a Espanyolem obfitowały w wielkie emocji. Poza tym tam przeniósł się jeden z moich ulubionych zawodników Ivan De la Pena “Mały Budda”.  O samym meczu napiszę w zapowiedzi, ale muszę przyznać, że w tym roku mecz z naszymi sąsiadami ma większą rangę i większe znaczenie niż zazwyczaj. Co jest po części spowodowane znakomita postawą Espanyolu w Lidze, ale także wśród kibiców wyczuwa się “derbową” energię. Jasne, że mamy Gran Derbi, ale dla cules równie ważne, albo i ważniejsze są lokalne derby. Dlatego Guardiola i cały klub podchodzi do zadania z jeszcze większym zaangażowaniem. Już nie mogę się doczekać.

Acha jeszcze kilka ciekawostek:

- 14 grudnia minęło 10 lat od spisania “serwetkowego” kontraktu przez Carlesa Rexacha, dzięki czemu w klubie jest Messi

A tak wygląda serwetka na której spisano kontrakt:

- Dani Alves kontynuuje swoją krucjatę przeciwko Realowi, tym razem powiedział, że CR nie jest godny tytułu najlepszego piłkarza na świecie, ponieważ nie jest lubiany, nie jest skromy i nie jest przyjazny. Trudno się nie zgodzić z Danielem.

- Z kolei Iniesta wystąpił w reklamie. W reklamie z  niedźwiadkiem:

- Z plotek transferowych podobno RoSell chce sprowadzić do klubu Neymara z brazylijskiego Santosu. Plotkę wypuścił as.com i  nie bardzo w to wierzę, ale o tyle ma sens, że RoSell ma znakomite kontakty w Brazylii i jeśli chciałby sprowadzić Neymara, to transfer doszedłby do skutku.

- Zostając przy RoSellu: natrafiłem na bardzo dobry dokument z pod ręki BBC o pierwszy roku urzędowania Laporty. Naprawdę polecam wszystkim fanom piłki nożnej, bo można zobaczyć jak funkcjonuje klub od środka i jak podpisywane są kontrakty z piłkarzami. A także dowiecie się dlaczego Sandro pokłócił się z Joanem. Pierwsza część poniżej:

To tyle na razie. Zapraszam do dyskusji.

Czytaj dalej ...

środa, 15 grudnia 2010

Sergio wróci do składu tylnymi drzwiami?

Najpierw były dwa momenty:

Amsterdam, 23 listopada.
90. minuta meczu z Ajaksem, Sergio Ramos mając już żółtą kartkę na koncie ostentacyjnie zwleka z rozpoczęciem gry od bramki. Dostaje za to drugą żółtą, potem więc też czerwoną kartkę. Zostaje zawieszony na mecz z Auxerre.

Barcelona, 29 listopada.
90. minuta meczu z FCB, Sergio w przypływie wściekłości i frustracji kopie dryblującego Messiego i dostaje bezpośrednia czerwoną kartkę (żółtą też już wcześniej dostał). Zostaje zawieszony na mecz z Valencią.

Potem nadeszły mecze Realu z Valencią, Auxerre i Saragossą.
Na prawej obronie gra Arbeloa, drużyna w tych trzech meczach traci w sumie jedną bramkę z karnego. Alvaro, gra dobrze, strzela piękną bramkę w Lidze Mistrzów. Mourinho zapowiada, że obrońca zasłużył na miejsce w pierwszej jedenastce.

Kiedy Mourinho po przyjściu do Madrytu z zapałem walczył o transfer Maicona, oferując Morattiemu nawet 30 milionów euro, razem z większością madridistas pukałem się w czoło. Przecież jeden z najlepszych prawych obrońców świata już od dawna tu jest, ma już na koncie mistrzostwo Europy, a latem dołożył jeszcze złoto na Mundialu!

Mou nie dopiął swego, bo Maicon Douglas zażądał pensji nie do przyjęcia nawet dla dopieszczającego gwiazdy Realu. Sergio pozostał więc na boku obrony, a skład drużyny wzmocnił Carvalho, świetny stoper, a przy tym dużo tańszy od Brazylijczyka. Tylko że Mourinho zamierzał nieco inaczej naszą obronę zmontować.

Nie jest jednak Portugalczyk z tych, co to się na los obrażają, więc za Maiconem długo nie płakał. Tym bardziej, że jednak jakości w defensywie i tak ma całkiem sporo. Zaczął więc pracować nad Ramosem, by wydobyć z niego pełnię potencjału. Zaczął powtarzać naszemu vice-kapitanowi, że może być najlepszy na świecie, jeśli tylko w głowie będzie miał należycie poukładane. Zawodnik odpowiadał, że to zdaniem trenera będzie zapewnić mu równowagę, co Mou z zadowoleniem uznał za właściwą odpowiedź. Wyglądało więc, że sprawy idą w dobry kierunku.

Ale na boisku, choć Sergio nie grał źle, wciąż nie mógł postawić kropki nad 'i', ciągle czegoś brakowało. Jego forma była nierówna, mecze dobre przeplatał kiepskimi. Żadnego meczu nie zawalił, ale w żadnym też nie wypadł ponadprzeciętnie.

Jego styl był momentami irytująco zmanierowany. Nigdy nie dośrodkowywał z pierwszej piłki, zawsze najpierw ją przyjmował, cofał się, by wziąć lekki zamach. W ten sposób niepotrzebnie zwolnił wiele akcji, choć szybkość i zaskoczenie rywala to główne atuty naszego ataku. Rzadko też 'ciągnął' do linii końcowej, robiąc w środku miejsce skrzydłowemu. Zamiast tego ścinał nieustannie do środka, gdzie miejsca było mniej. Miałem wrażenie, że jego chęć odegrania jak największej roli w konstruowaniu akcji przynosiła szkodę drużynie. Czyniła grę Ramosa bardzo przewidywalną.

Jego przeciętna forma jest trochę frustrująca zwłaszcza w porównaniu z poprzednim sezonem, uznawanym powszechnie za udany. Także dobry występ na Mundialu narobił chyba nam wszystkim apetytu na ostateczny rozkwit jego talentu. Tymczasem asekuracyjna taktyka Mourinho najwyraźniej mu nie służy. Głównym atutem Sergio jest jednak gra ofensywna, drybling, przebojowość i dośrodkowania, a także wykańczanie akcji głową w polu karnym.

W zeszłym sezonie zdobył cztery gola i miał pięć asyst. Jak na obrońcę, nawet bocznego, to bardzo dobry wynik. Mało prawdopodobne jednak, że tym razem uda mu się te statystyki wyrównać, bo póki co jest w przodzie raczej bezproduktywny. On sam to odczuwa na tyle wyraźnie, że w meczu z Athletikiem postanowił, wbrew przedmeczowym ustaleniom, wykonać rzut karny, żeby wreszcie strzelić gola i 'odblokować się'. O tym zajściu było dość głośno głównie za sprawą miny Mourinho zszokowanego takim obrotem spraw. Ta wykorzystana 'jedenastka' to jedyny gol Ramosa w tym sezonie. Asysty nie zanotował żadnej, a półmetek tuż tuż (przed rokiem na tym etapie rozgrywek miał 1 gola z gry i dwie asysty).

Nie jest też tak, że kosztem gry ofensywnej zyskała jego skuteczność w obronie. Co prawda tracimy teraz mniej niż za Pellegriniego, ale niekoniecznie dzięki Ramosowi. Kiedy zastępował go Arbeloa, nasza defensywa wcale nie traciła na szczelności. Statystyka podpowiada nawet, że z Alvaro rywale strzelali nam mniej goli (3 w 12 ligowych meczach) niż z Sergio (9 w 11 meczach w lidze). Nawet kiedy wziąć poprawkę na porażkę na Camp Nou, która te statystyki nieco wypacza, wniosek jest taki, że Arbeloa jest w tej chwili na prawej obronie solidniejszy, co mogli zauważyć kibice i co także zauważył sam Mister.

Przekleństwem Sergio od zawsze były kartki i także tym razem bezpośrednio przyczyniły się do jego prawdopodobnej utraty miejsca w pierwszym składzie. Po tym jak zwycięstwo nad Athletikiem i wykorzystany rzut karny miały pomóc mu odnaleźć równowagę mentalną, przyszła katastrofa na Camp Nou, kiedy to nasz drugi kapitan okazał się bodaj najgorszym zawodnikiem. Jego niemoc i frustracja sięgnęły zenitu kiedy ostro sfaulował Messiego, dostając bezpośrednią czerwoną kartkę. Szczęśliwie uniknął zawieszenia dłuższego niż standartowe - jednomeczowe.

Ale nawet przymusowe pauzowanie w jednym meczu z Valencią - do spółki z zawieszeniem na następny w kolejności pojedynek z Auxerre - okazało się zabójcze. Arbeloa zdążył przebić to, co do tej pory pokazywał Ramos i to Alvaro wydaje się obecnie być pierwszym kandydatem na prawą obronę w Realu.

Sergio miał więc dużego pecha. Szczególną ironią losu jest fakt, że czerwoną kartkę w Amsterdamie zarobił na polecenie trenera, który chciał zawodnika mieć do dyspozycji w kolejnych meczach Ligi Mistrzów. Teraz może się okazać jednak, że przez także przez tę kartkę właśnie na dłużej usiądzie na ławce rezerwowych.

W tym całym nieszczęściu migocze jednak promyk nadziei i dla Ramosa i dla Mourinho i dla całej drużyny. Otóż, mimo że na prawej obronie wychowanek Sevilli nie radził sobie ostatnio najlepiej, w czterech meczach, w których grał na środku obrony nie straciliśmy choćby gola. Owszem, rywale nie byli wtedy może z najwyższej półki (Mallorca, Ajax, Auxerre, Levante), ale Sergio za każdym razem imponował. Królował w powietrzu, ściśle krył napastników i wyprzedzał ich w dojściu do podań. Wydaje się, że na pozycji stopera, kiedy może się skupić tylko na defensywie, jego gra wyraźnie zyskuje na jakości.

Niespodziewanie może się okazać, że w drużynie jest miejsce i dla Arbeloi i dla Ramosa. Wciąż przecież nierozstrzygnięta jest sytuacja Pepego, który ma ponoć oferty od mocarzy pokroju Chelsea. Nie chciałbym, żeby Portugalczyk nas opuścił, ale gdyby jednak upierał się przy swoich przesadzonych żądaniach finansowych, twierdzę, że jesteśmy sobie w stanie bez niego poradzić.

Tym bardziej, że Ramos na wieść o utracie swojego miejsca w składzie o razu zaczął mocniej pracować nad powrotem do formy po kontuzji kolana i możemy się spodziewać, że cała ta sytuacja będzie dla niego pozytywnym bodźcem. Nigdy nie wątpiłem w ambicję Sergio ani w jego przywiązanie do klubowych barw. Wierzę w niego także jako czołowego obrońcę. Ten sezon jeszcze może być dla niego bardzo udany.


Czytaj dalej ...

wtorek, 14 grudnia 2010

Podcast vol.13. Niedola młodych Los Blancos, krowy w Barcelonie i dr House

Dziś w podcaście omawiamy ostatnią kolejkę La Liga, w której nie brakowało niespodzianek. Przegrały Villarreal i Sevilla, natomiast Atletico wreszcie wygrało i ujrzało światełko w tunelu. Dowiecie się też, jak wygląda ranking kandydatów na nowego napastnika Realu okiem Johnny'ego i Tomka, a także kogo doi Barcelona.

Zapraszamy!

Czytaj dalej ...

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Lider jeszcze nie teraz

Cóż, Real Sociedad nie sprawił sensacji, na którą miałem nadzieję. Uczciwie mówiąc, obok Sevilli i Realu madryckiego, zagrał najgorzej ze wszystkich drużyna goszących w tym sezonie na Camp Nou. Wschodząca gwiazda Griezmanna jeszcze potrzebuje trochę czasu, żeby zabłysnąć na ligowym firmamencie, a cała drużyna La Real jest chyba trochę za słaba, by poważnie myśleć o pucharach. Tym bardziej, że niedzielny mecz był dla nich dopiero pierwszym z serii spotkań z siłaczami La Liga w końcówce rundy i szóstego miejsca raczej nie obronią.

Johnny zdążył mi już parę razy wypomnieć te śmiałe zapowiedzi przed meczem w Barcelonie, by umocnić swoją teorię o opacznym spełnianiu się przewidywań czynionych - nie tylko przeze mnie - na naszym blogu. Cóż, ja ze swoich spekulacji rezygnować nie zamierzam choć pieniędzy na nie stawiać raczej nie będę. A Sociedad jest w tym sezonie beniaminkiem i ostatnia porażka nie zmienia faktu, że jesień miał całkiem udaną.

Los Merengues swoją rolę w 'ataku na pierwsze miejsce' odegrali satysfakcjonująco, a więc wygrali z Saragossą 3:1. Nie był to jednak z ich strony porywający występ, bo grali bardzo chaotycznie i długimi okresami nie potrafili zdominować ostatnich w tabeli Aragończyków.
Po przetrwaniu fali ataków gospodarzy na początku meczu, Marcelo skopiował swoje podanie do Ronaldo przy bramce na 2:0 w meczu z Auxerre, ale tym razem zagrał do Ozila, który spokojnym strzałem obok Leo Franco rozpoczął swój udany występ.

Mesut był aktywny i bardzo pożyteczny aż do zejścia z boiska. Miałem wrażenie, że bardziej niż zwykle podejmuje walkę fizyczną z obrońcami, a parę razy szarpnął z piłką do przodu z taką werwą, że po prostu zostawił rywali w tyle. Szkoda, że Ronaldo nie dał mu strzelać z wolnego po faulu na Benzemie w drugiej połowie. Bliska odległość i kąt do bramki wydawały się bardzie odpowiadać Mesutowi, niż rakietom Ronny'ego.

Ale wcześniej Ronny rzut wolny wykorzystał i to nie dzięki rykoszetowi czy błędowi bramkarza. Wystarczyło, że odjął nieco z siły i piłka wpadła zaskakującym łukiem tuż pod poprzeczkę, dając nam prowadzenie 2:0.

Trzeci gol to efekt pięknej długiej piłki Xabiego za plecy obrońców do Di Marii, który przytomnym lobem przechytrzył Franco. Dobrze, że 'klusek' wreszcie trafił po raz pierwszy od paru tygodni, ale poza tym jego gra była nie szczególnie produktywna. Od Gran Derbi nie miał naprawdę dobrego meczu.

Nie najlepszy występ dał również Benzey, a na niego przede wszystkim były zwrócone oczy madridistas. Karim grał nieźle w pierwszej połowie, ale po tym jak nie wykorzystał kolejnych dobrych okazji strzeleckich szybko zgasł i został zmieniony jako pierwszy. Mourinho przed meczem porównał jego grę do kota na polowaniu, w porównaniu z 'psem' - Higuainem. Jak widać dobre występy w mało znaczących meczach w Lidze Mistrzów to zdecydowanie za mało, by zrobić wrażenie na 'The Special One'. Karim wciąż nie znalazł się po jasnej stronie mocy, że tak powiem, i wciąż ma coś do udowonienia zanim zostanie uznany godnym pierwszego składu. Czasu zostało mu coraz mniej, bo styczeń już blisko.

Zagrożeniem dla Benzemy nie jest niestety Morata, którego debiut - dość symboliczny - w Saragossie, podobnie jak reszta kibiców, przyjąłem z radością. Choć niewiele da się o nim powiedzieć po trzech minutach gry, zaskoczył mnie swoją szybkością i zwinnością. Jak na swój wzrost jest bardzo żwawy i trudno mi się pogodzić z tym, że prawdopodobnie nie dostanie prędko poważniejszej szansy w oficjalnym meczu, podobnie jak Sarabia, który też pokazał ostatnio przebłyski talentu.

Na tak smutną sytuację naszych wychowanków złożły się różne czynniki i błędy wielu decydentów w ostatnich latach. W paru słowach, uważam, że Mourinho ma zbyt mało czasu na zbudowanie drużyny i robi to pod zbyt dużą presją, by mieć cierpliwość do młodych zawodników. Młodzi mają talent, ale brak im ogrania, dlatego trener boi się im zaufać. Z drugiej strony, utalentowani canteranos, by nadać się do pierwszej drużyny potrzebują już tylko doświadczenia, którego nie zdobędą, bo... trener im nie ufa. Rozumiecie, o czym mówię.

Zastanawiam się, czy fakt, że Juan Carlos od czasu swojego debiutu nawet nie zblizył się do pierwszej drużyny, Sarabia po niezłym wydawało by się występie na kolejny mecz nie został nawet powołany, a Morata wszedł na boisko dopiero, kiedy zwycięstwo było pewne, nie oznacza, że ta polityka względem wychowanków nie jest narzucona Mourinho odgórnie.

Trener daje młodym pograć dla czystej formalności, żeby na klubową stronę można było wrzucić kompilację madryckiej młodzieży na ligowych (i 'ligomistrzowych') boiskach, po czym uznaje, że obowiązek wypełnił i więcej z juniorów nie korzysta. Mam nadzieję, że się mylę, ale hałas, jaki Real ostatnio robi wokół swojej cantery podejrzanie zbiegł się w czasie z hurtowym debiutowaniem w pierwszej drużynie.

Saragossa zagrała przeciw nam bardzo ambitnie, a zmiany Aguirre po stracie trzeciej bramki dodał im animuszu na tyle, że Bertolo zdołał nawet nabrać Carvalho na faul w polu karnym (kontakt był, ale spryciarz zaczął upadać jeszcze zanim zahaczył go Ricardo).

W przeciągu całego meczu nieźle grał też Lafita, ale brakowało mu skuteczności. Zupełnie niewidoczny był za to Sinama-Pongolle. Jeśli chodzi o obronę gospodarzy, zawiodła przede wszystkim jako całość, skłonni do klopsów Jarosik i Franco nie popełnili grubszych błędów indywidualnie.

Zaskoczony byłem młodym wiekiem Andera Herrery, rzadko się widzi 21-latka na pozycji środkowego pomocnika na takim poziomie rozgrywek. Realu nie powstrzymał, ale kiedy myślę, że regularnie gra w pierwszej lidze, podobnie jak np. Dominguez w Atletico, jeszcze bardziej się dziwię, jak mało u nas ufa się wychowankom.

W efekcie wspomnianego wcześniej karnego, Iker w swoim czterysetnym meczu w Primera nie zdołał zachować czystego konta.

Ale taka liczba naszego portero i tak imponuje, bo zakładając jego stuprocentową obecność w składzie (której jednak nie osiągnął), potrzeba na to niemal pełnych jedenastu sezonów, a nasz kapitan ma raptem 29 lat! On faktycznie jest niezniszczalny. Oby dobił do ośmiu setek!

Niestety, gorsze wieści z ostatniego meczu dotyczą Xabiego Alonso i Marcelo, którzy zarobili po piątej w sezonie żółtej kartce i przeciw Sevilli nie zagrają. Mourinho będzie musiał się mocno nagimnastykować, żeby luki po nich załatać, bo o ile Arbeloa na lewej stronie da sobie radę, to Lass się przecież nie rozdwoi, a potrzebujemy go i na prawej obronie i w środku pomocy.

Na koniec o dwóch bardziej ogólnych sprawach. Po pojawieniu się plotek wspomnianych przeze mnie przed meczem z Saragossą, ze zdwojoną uwagą obserwowałem zachowanie Ronaldo, Marcelo i Pepego w trakcie meczu. Ronny po pierwszym golu Ozila (przypominam: wypracowanym przez Marcelo) podbiegł wyściskać Niemca, nie przejmując się nawet tym, że trafienie zaliczył ktoś inny niż on sam. Jeśli zaś chodzi o Pepe, najbardziej zwrócił moją uwagę, gdy wylewnie gratulował Moracie debiutu po końcowym gwizdku. Tak więc, póki co, pogłoski o podziałach w drużynie nie potwierdzają się. Będę jednak kontynuował obserwację.

Wreszcie, parę krytycznych uwag o stylu naszej gry. Wyłączając dogodne sytuacje bramkowe, mecz z trudem dał się oglądać. Nie bardzo podoba mi się, że Mourinho tak mocno trzyma się taktyki kontrataków i nie gra na zdominowanie rywala na całym boisku.

Wygląda to tak, że napastnicy nie cofają się zbyt głęboko, pozostając gotowi do szybiego ataku. Reszta drużyny jest przyczajona przed i we własnym polu karnym, by przejąć piłkę i jak najszybciej zainicjować kontrę. W efekcie, cały zespół jest rozciągnięty na dużej przestrzeni, wymuszając podobne ustawienie u rywala, bo jego obrońcy zostają, by pilnować Di Marii i Benzemy, a reszta naciera na naszą defensywę.

Kiedy my atakujemy, sytuacja się nie zmienia, bo cała nasza obrona zachowuje swoje ustawienie i odpowiednio cofnięta zmniejsza zagrożenie kontrami. Napastnicy i pomoc muszą więć sami wypracowywać sobie sytuacje strzeleckie, często grając w pięciu przeciw całej drużynie przeciwnika.

Taka taktyka jest bardzo skuteczna na słabsze drużyny, ale widzieliśmy, że przeciw Barcelonie nie da się nią grać. Mourinho zresztą nawet tego nie próbował, każąc napastnikom cofać się głęboko na własną połowę. Wiemy już także, jak ważna jest umiejętność szybkiej wymiany podań na małej przestrzeni. Nie nauczymy się tego grając długie piłki do Di Marii w Saragossie.
Czy wobec tego nie powinniśmy już teraz pracować nad sposobem gry, który wykorzystamy na Bernabeu przeciw FCB? W końcu ten mecz najprawdopodobniej rozstrzgnie losy mistrzostwa...
Podobnie sprawa się ma z Ligą Mistrzów. Jeżeli zdarzy się konieczność odrabiania strat przeciw dobrze zorganizowanej defensywie np. Lyonu, będziemy potrzebować lepszego zgrania w ataku i udziału w nim większej ilości zawodników niż przeciw hiszpańskim średniakom.

Na razie sprawę sygnalizuję, bo czasu jeszcze torchę jest, a Mourinho i drużynę będziemy rozliczać w kontekście całych rozgrywek. Plan na grę w meczu z Milanem wypalił, z Barceloną wziął w łeb. Ale w Primera Division na razie skuteczność mamy całkiem dobrą i obyśmy ją kontynuowali do świąt. O nowy roku będziemy myśleć po Nowym Roku.

Czytaj dalej ...

niedziela, 12 grudnia 2010

Barça vs. Sociedad, czyli kilka myśli na temat zarządzania klubem.

Dziś gramy z Realem Sociedad drużyną, która obok Espanyolu jest rewelacją tego sezonu w La Lidze. Cieszę się, że beniaminkowi z kraju Basków tak dobrze idzie (zajmuje 6 miejsce) i że udało im się zgromadzić dobrych zawodników. Niestety przed tym meczem wydarzyło się dużo rzeczy dotyczących naszego klubu, o których warto byłoby napisać. Wiem, że pewnie większość z Was ma już dosyć czytania o całej tej sprawie, ale to, co się stało jest bardzo ważne nawet gdy gramy z 6 drużyną ligi.

O koszulkach już napisałem: jestem przeciw. Wielu ludzi pisze, że powinienem pozbyć się złudzeń, że tak naprawdę to było do przewidzenie a nawet piszą, że Mes que un club to tylko nic nieznaczące hasło. Z jednym i z drugim pozwolę się nie zgodzić, ale dobrze, że takie głosy padają. Po to jest ten blog żeby ludzie z odmiennymi poglądami ze sobą dyskutowali.

To była miłość od pierwszego wejrzenia: zobaczyłem jak gra Barca i już wiedziałem, że to jest mój klub. To było jeszcze w latach 90. kiedy Barcelona nie odnosiła sukcesów na arenie międzynarodowej, ale grała cudownie. Tak więc pierwszy był styl gry. Potem przeczytałem artykuł chyba w Rzeczpospolitej (bodajże Stefana Szczepłka jak znajdę to Wam podrzucę) o historii FC Barcelony i moja miłość się pogłębiła. Czyli druga była historia. A potem tradycja: czyli właśnie owe koszulki, czyli przywiązanie do symboli, czyli cała filozofia cules, bo przecież to cules kontrolowali klub. I to mi też się spodobało: kibice byli jakby współwłaścicielami klubu. Od tamtej pory zawsze chciałem być cule, chciałem być jednym z tych szczęśliwców.

Gdy naszym prezydentem był Gaspart klub przeżywał kryzys ekonomiczny (m.in. przez złe transfery) jak i piłkarski, jednak tożsamość klubu i kibiców przeżywała swoje apogeum. Niektórzy (w tym Gaspart) czasem przesadzali w sowich reakcjach, ale grunt, że mimo wszystko Barcelona wciąż była Dumą Katalonii w sercach wielu milionów ludzi. Potem nastąpił przełom, do władzy doszedł Laporta, który niczym Midas, czego się nie dotknął, zamieniał w złoto. I choć niektóre rzeczy były bardziej dziełem przypadku niż zamysłu Laporty (np: zakup Ronaldinho, wszyscy pamiętamy, że to Beckham miał być głównym transferem, jednak Anglika nie udało się ściągnąć – na szczęście!  - więc kupiono Brazylijczyka) to nie można odmówić mu tego, że wprowadził Barcelonę na salony. To dzięki jego zabiegom wizerunek Barcelony uległ zmianie: ze skrajnie szowinistycznego na nieco bardziej normalny. Laporta jest zwolennikiem Katalonii jako oddzielnego państwa tak samo jak Gaspart, jednak jest znacznie lepszym politykiem i wie, że pewne rzeczy nie przystają.

Żeby była jasność – nie jestem wielkim fanem Laporty po tym, jak okazało się, że zostawił klub w nie najlepszej kondycji finansowej i że pozwalał sobie na różne przyjemności na koszt klubowej kasy, ale trzeba oddać cesarzowi to co cesarskie. Laporta ma dużo zasług i tylko głupiec by tego nie dostrzegł.

Dlatego bardzo nie podobało mi się to, że RoSell całą swoją kampanię wyborczą prowadził na zasadzie anty-Laporta, a także pro-Katalonia. Raz udzielił wywiadu RadioMarca gdzie stwierdził, że zawodnicy z Afryki i Azji zabierają miejsce “naszym chłopcom”. Oczywiście ujął to trochę inaczej, ale sens był zrozumiały dla każdego, no może prócz dziennikarza, który przeprowadzał wywiad, bo nie spytał się co Sandro myśli o zawodnikach przyjeżdżających dajmy na to z Argentyny? Czy też ma coś przeciwko? Czy tylko chodzi mu o Afrykę i Azję?

Kiedy Sandro został wybrany od razu wziął się za porządki. Laporta mianował Cruyffa honorowym prezydentem, RoSell odwołał tę decyzję ponieważ – jak twierdził – w tak ważnych sprawach kibice powinni zabrać głos, a Laporta podjął decyzję jednomyślnie (sic!). Później sam zmienił prawo dotyczące cules na ksenofobiczne i bardzo elitarne (żegnaj moja karto) bez pytania kibiców o zdanie, choć sprawa była po stokroć ważniejsza niż honorowa prezydentura! I teraz to: reklamy na koszulkach. Także bez żadnej konsultacji, bez słowa wyjaśnienia. Tylko poważne sprawy – takie jak honorowy prezydent – powinny być poddane pod głosowanie prawdziwym właścicielom klubu.

Klub podpisał rekordowy kontrakt z QF (choć teraz czytam, że to Qatar Sports Investments podpisało umowę i pozwoliło by to logo QF było na naszych koszulkach) i trzeba się z tym pogodzić. Na naszych koszulkach jest logo UNICEF, teraz będzie i logo QF. Boli samo podpisanie umowy, ale jeszcze bardziej boli sposób w jaki RoSell to zrobił i w jaki zarządza klubem. Nie można tak kierować klubem, w którym kibice są najważniejsi. Ktoś w kampanii mówił o transparentności? Wolne żarty.

Na szczęście to jest tylko epizod w historii naszego klubu. Barcelona przeżyje RoSella, tak jak przeżyje nas i jeszcze kilka pokoleń. FCB  jest wielkim klubem, który zawsze będzie większy niż pojedynczy człowiek. Następnym razem przy wyborze prezydenta trzeba bardziej myśleć niż kierować się jego obietnicami i wyborczymi hasłami.

O meczu:

Real Sociedad zajmuje 6 miejsce w lidze, ale (oczywiście) lepiej spisują się w domu gdzie pokonali Villarreal i Espanyol, ale jak do tej pory na wyjeździe nie grali z nikim z pierwszej 6 (z Realem grali u siebie i powinni chociaż zremisować). Jak na razie ich bilans na wyjeździe to 2 zwycięstwa, 1 remis i 4 porażki (10 goli strzelonych, 13 straconych) i jeśli się nie myślę to nie pokonali nikogo wyżej 17 miejsca.

Cichonio może mieć nadzieję, ale jak wiadomo nadzieja matką głupich. Twierdzenie, że Barca może zlekceważyć Sociedad jest o tyle śmieszne, że mamy niewielką przewagę nad RM i jakakolwiek starta punktów może okazać się zabójcza. Po drugie jesteśmy w znakomitej formie, w ostatnich meczach strzelamy średnio po 3 gole i nie tracimy ich w ogóle. Valdes ma szansę pobić swój rekord z czystym kontem, wystarczy, że utrzyma je przez 56 minuty (jego rekord z 2009 roku to 570 minut). Po trzecie Guardiola jasno powiedział, że plan na najbliższe dwa mecze to 6 punktów i nie dopuszcza myśli o wpadce.

Tak więc zawodnicy są zmobilizowania, wszyscy prócz Jeffrena są zdrowi i gotowi do walki. Dlatego obstawiam 3-0 dla Barcy rzecz jasna.

Barca vs Real Sociedad, godzina 21, Canal Plus Sport

Czytaj dalej ...