Ostania prawdziwa dziewiątka królewskich skończyła karierę 31. sierpnia 2010. Fernadno Morientes na Bernabeu przyszedł w wieku 21 lat (w 1997.), odszedł 7 lat później. Tworzył fantastyczny duet z symbolem blancos Raulem, ale historia jego samego także jest symboliczna i jest w niej dużo ironii obnażającej szaleństwo pierwszego, ale też drugiego, projektu galacticos (na zdjęciu obok Moro z nr 15, w pierwszym sezonie w Realu).
Do Realu przyszedł z Saragossy i od razu miał mocne wejście. Przebił się do pierwszego składu mimo konkurencji ze strony Mijatovicia i Sukera i już w pierwszym sezonie został najskuteczniejszym napastnikiem drużyny w lidze (w sumie w Realu 72 gole w 182 meczach). Dla reprezentacji w swoim debiucie w pięć minut strzelił dwa gole Szwedom. Trafił też w swoim pierwszym meczu dla Walencji.
Początek mojej miłości do RMCF zbiegł się w czasie z początkiem kariery Morientesa na Bernabeu, więc zawsze miałem do niego sentyment. Kibicowałem mu też w reprezentacji i trwale zapisały mi się w pamięci mecze: z Bułgarią w 1998, kiedy strzelił dwa gole w rekordowym, choć daremnym zwycięstwie 6:1 i ten haniebnie przekręcony z Koreą, kiedy zdobył drugą z niesłusznie nieuznanych bramek w ćwierćfinale.
Najbardziej jednak jest pamiętany z duetu, który stworzył z Raulem i który rządził w Madrycie aż do 2003 roku. Morientes był z nich dwóch tym bardziej statycznym, w fizycznej walce zdobywającym teren w polu karnym. Świetnie grał w powietrzu, łącząc słuszne rozmiary ze zwinnością, technikę z instynktem strzeleckim. Był zawodnikiem typu "król pola karnego", ale dzięki zmysłowi do gry kombinacyjnej wystawał ponad szablon tego, który tylko dostawia nogę. Jego grę zawsze cechowała elegancja i spokój. Nie zawodził. Tylko w swoim ostatnim sezonie w Madrycie nie ustrzelił dwucyfrowej liczby bramek.
Mniej więcej w momencie jego odejścia Real bardziej niż drużyną zaczął być gwiazdo-zbiorem Floro Pereza, prezesa-astrofila, który zamarzył o Ronaldo (tym "prawdziwym") i nie tylko chciał pozbyć się Morientesa, który zaczął mu zawadzać, ale jeszcze próbował go wcisnąć Interowi, żeby transfer el Gordito ułatwić. Zaczęła się żenująca przepychanka, w trakcie której jako potencjalne nowe kluby naszej dziewiątki pojawiały się jeszcze m.in. Tottenham, Roma, Schalke. W końcu Moro straciwszy cierpliwość podczas meczu Ligi Mistrzów, kiedy Del Bosque chciał go wpuścić na boisko z ławki, określił brzydko matkę trenera i - być może zważywszy na wyraźną nadwagę Vicente - zasugerował mu samemu zażyć trochę ruchu na boisku. Odszedł na wypożyczenie do AS Monaco.
Wraz z jego odejściem Real Florentino wyrzekł się tradycji i lojalności w ich miejsce stawiając splendor i marketing. Atak, który Moro tworzył z Raulem w istocie świetnie funkcjonował i nie było racjonalnych przesłanek, żeby tę akurat formację zmieniać. Mało tego, to duo było wręcz synonimem królewskich, tak samo jak dla Man United Dwight Yorke z Andym Colem, dla Dynama Kijów Rebrow z Szewczenką. El Siete głośno wstawiał się za przyjacielem, a parę lat później kiedy leczył kontuzję nawet poleciał mu kibicować do Liverpoolu.
Historia Moro okazała się na szczęście dla niego z rodzaju tych, w których dobro triumfuje, a zło zostaje ukarane. Ronaldo, mimo że statystycznie nieco skuteczniejszy od poprzednika, nie poprowadził swojego nowego klubu do sukcesu w Europie, w przeciwieństwie do Fernando. Monaco, po drodze do finału Ligi Mistrzów w 2004. pokonało RMCF, a dwa z pięciu goli dla Francuzów w dwumeczu zdobył właśnie Morientes.
Być może powiecie, że znacie już taką historię, tylko w trochę nowszej wersji. Niechciany piłkarz zastąpiony słynniejszym, choć niekoniecznie pożyteczniejszym dla drużyny, jest wbrew swojej woli wypchnięty z klubu, po czym odnosi sukcesy w nowej drużynie, podczas gdy gwiazdy sprowadzone w jego miejsce przegrywają... Róznica jest taka, że ani Robben ani Sneijder nie mieli okazji odegrać się na królewskich w bezpośrednim meczu, bo w dzisiejszych czasach, w przeciwieństwie do 2003. nie potrafimy dojść nawet do ćwierćfinału LM. Morientes za gola w barwach Monaco dostał na Bernabeu owacje od kibiców. Ciekawe jak by było w przypadku Holendrów.
Moro wygrał z blancos dwa tytuły mistrzowskie i trzy Puchary Mistrzów, strzelając gola Walencji w finale 2000 roku. W reprezentacji, jak i wielu innych wybitnych, nie przemógł klątwy "gramy jak nigdy, przegrywamy jak zawsze", choć pierwszy jej człon uzasadniał swoją skutecznością (27 bramek w 47 meczach). Schyłek swojej świetnej kariery spędził w Walencji, Liverpoolu i Marsylii, u Deschampsa, swojego trenera z Monaco. Real od jego odejścia nie miał klasowego gracza jego rodzaju. Warto sobie o tym przypomnieć teraz, kiedy Mourinho nie mógł się napastnika o podobnej charakterystyce doprosić. Ja zaś poproszę o kogoś, kto równie mocno utożsami się z klubem i odniesie z nim tyle sukcesów co Moro. aaaaaaaaaaaaaaaa(via Getty images/AFP)
Szukając ciekawych kompilacji bramek Fernadno, ku mojemu lekkiemu zmieszaniu znalazłem więcej ballad ilustrowanych składanką czułości i uścików Moro i El Siete. Okej, niech i tak będzie. W końcu każdy chłopiec wie, że piękno piłki nożnej to też boiskowa przyjaźń;-)
Zatem: Emylou Harris, "A love that'll never grow old". Enjoy!
ps. Przy pisaniu tej notki korzystałem z archiwum Realmadrid.pl :)
3 komentarze:
szkoda że nie trafił do Legii, ale cóż, szkoda że takich piłkarzy jest już coraz mniej. żegnaj Fernando!
Fernando i Raul to chyba najlepsza para napastników jaką było mi dane oglądać w całym moim kibicowskim życiu, a jej rozbicie to dla mnie początek końca Realu. Jako cule też marzę o chwili, kiedy w białych koszulkach ponownie zagrają zawodnicy dla których Santiago Bernabeu to coś więcej niż chwilowe miejsce pracy. Bez takich graczy Gran Derbi tracą smak.
@Anonimowy
nie wiem czy te plotki o legii miały jakieś podstawy. ale to by była gratka, skoro frankowski w podobnym wieku tak dobrze sobie w ekstraklasie radzi, to co by z obroncami robił el moro...
@kadeem
wow, przeczytać takie słowa wychodzące spod palców cule to jest coś:) ale to był klimat. ja na początku nawet myślałem, że morientes jest wychowankiem realu.
na razie nie ma widoków na rychły powrót tamtych czasów. ja nie bardzo wierzę, że za pereza w ogóle coś takiego jest możliwe bo on cały czas traktuje piłkarzy przedmiotowo. żeby wprowadzić wychowanków do drużyny trzeba im dać pewien kredyt, nikt w realu castilli nie zdobędzie złotej piłki. mourinho takie rzeczy rozumie i może to trochę zmienić, ale jak wygra ligę mistrzów to pójdzie szukać wyzwań gdzie indziej.
tymczasem gran derbi powinny być ciekawsze niż przez ostatnie lata, ale na takie, o jakich marzysz (i ja też) chyba musimy jeszcze trochę poczekać
Prześlij komentarz