piątek, 22 października 2010

Po meczu z Milanem, przed meczem z Racingiem, a po drodze Pepe.

Sporo się ostatnio dzieje wokół Realu i chciałbym o wszystkim się dłużej porozwodzić, ale ograniczenia czasowe z przyczyn różnorakiej natury, od technicznych po zawodowe, zmuszają mnie do zawarcia wszystkiego w jednym poście. Mam nadzieję, że będzie to z pożytkiem dla zwięzłości, ale nie jestem człowiekiem, któremu ograniczanie się przychodzi łatwo, więc na brak dygresji nie ma co liczyć. Ruszajmy.

Real 2 - Milan 0!

Na początek: hurraaa!! Co zrozumiałe, żaden z dotychczasowych meczów nie dał mi tyle radości co ten. Pierwszy poważny test tego sezonu zdany i to na tzw. mocną piątkę. Smaczkami meczu był faul Ozila na sędzi i gwizdy publiki na Robinho.

Co prawda przed meczem Mou studził nieco nastroje, traktując ten mecz jak w sumie każdy inny

"Jeśli wygramy, następnego dnia będzie środa. Jeśli przegramy... też będzie środa"

ale klimat Ligi Mistrzów, klasa i legenda rywala, całkiem niedawne porachunki do wyrównania i wreszcie niepewność co do jakości "Królewskich" w rozgrywkach europejskich, sprawiły, że żaden chyba kibic nie dał się trenerowi przekonać. To był wielki mecz i zwycięstwo, które - a co mi tam - może okazać się pierwszym krokiem do la decima!

Jeśli weźmiemy zeszłoroczny mecz obu drużyn za punkt odniesienia, widać duże podobieństwa w przebiegu meczu oraz elementy, w których Blancos poczynili postępy. Rok temu też zaczęło się od prowadzenia Realu i kiedy nic nie zapowiadało powrotu Milanu do gry, Pirlo zadziwiającym uderzeniem zaskoczył Casillasa, dając swojej drużynie sygnał do ataku. Jak się skończyło, pamiętamy.

Tym razem też lepiej zaczął Real, ale kiedy cofnął się po strzeleniu dwóch goli, kontrolując sytuację w obronie, znów swój geniusz pokazał Pirlo, posyłając niespodziewanie z rzutu wolnego, zamiast wrzutki, super-precyzyjny strzał w samo okienko przy krótkim słupku. Tym razem jednak, Iker nie dał się zaskoczyć, a widowiskowość jego parady nie ustępowała maestrii strzału. Potem Milan zrobił jeszcze jedną groźną akcję, kiedy po dobrym przerzucie Ronaldinho Seedorf w czystej sytuacji strzelił nad poprzeczką. I to było tyle jeśli chodzi o szanse Milanu, a nie skończyła się nawet pierwsza połowa.

Utrzymuję, że strzał Pirlo był kluczowym momentem dla przebiegu gry. Gdyby piłka wpadła do bramki, Milan ruszyłby z impetem, gra by się otworzyła i wszystko było możliwe. Skoro jednak nie wpadła, Rossoneri z czasem wytracili - niewielki zresztą - impet i nadzieję na korzystny wynik.

Co zatem pozwoliło nam nie popełnić błędów z ostatniego meczu? Cała drużyna zagrała ogromnie zmotywowana, agresja, z jaką Ronaldo i spółka rzucili się na Milan była zadziwiająca, chyba także dla samych Włochów. Przez pierwsze dwadzieścia minut nie potrafili nawet wyprowadzić piłki z własnej połowy, wrażenie było niesamowite. Druga sprawa, to koncentracja, która pozwoliła ustrzec się błędów, a w przypadku Casillasa, obronić być może meczową piłkę. Parada na najwyższym poziomie, w najbardziej odpowiednim momencie. W zeszłym sezonie, kiedy graliśmy bardziej na zasadzie "strzelić więcej niż przeciwnik", często nie potrafiliśmy kontrolować meczu przez 90 minut. Po dobrych okresach przychodziło rozprężenie, które klasowe zespoły bezlitośnie wykorzystywały (patrz: mecz z Milanem właśnie, także 1/8 z Lyonem). Teraz uniknęliśmy tego dzięki naciskowi Mourinho na obronę tyłów w pierwszej kolejności.

Goal.com z wtorkowego meczu wysnuł przede wszystkim wniosek taki, że Allegri nie potrafi rozkręcić Rossonerich do maksymalnych obrotów. Teza, z którą wypada się zgodzić, zważywszy na potencjał Milanu zwłaszcza w ofensywie. To, że ani Pato, ani Ibra ani Ronaldinho nie zagrozili bramce Ikera praktycznie ani razu, każe szukać winy na ławce trenerskiej. Trochę dziwne było, że najaktywniejszych przed polem karnym Pato i Ronaldinho ustawił blisko siebie, na prawej połowie boiska, a Ibra, sam po lewej stronie, miał dużo miejsca, ale nie miał okazji go wykorzystać. Milan po prostu tam piłki nie posyłał.

Teoretycznie pomysł Allegriego był dobry, bo w końcu Marcelo nie raz był najsłabszym ogniwem Realu. W tym sezonie jednak, sprawy się zmieniły i Brazylijczyk z meczu na mecz coraz bardziej imponuje, już nie tylko pożytecznością w ataku, ale mądrym ustawianiem się i odważnymi skutecznymi odbiorami (patrz: początek akcji na drugą bramkę). Nie pograł sobie więc ustawiony na prawym skrzydle Pato, a dobra asekuracja Carvalho i środkowych pomocników skutecznie zabezpieczyła tę stronę boiska przed atakami Milanu większą liczbą piłkarzy.

Tymczasem zupełnie nie niepokojony był na drugiej flance naszej obrony Arbeloa, który choć zmiennikiem jest solidnym, nie jest bynajmniej zaporą nie do przejścia, co pokazał już mecz z Malagą. Okazuje się więc, że przeskok z Cagliari do Milanu nie jest łatwą sprawą dla trenera, który nie umiał zareagować na problemy pierwotnego ustawienia. Sytuacji nie poprawia też słynna od dawna postępująca geriatria Rossonerich. We wtorek średnia wieku w obronie wynosiła 31 lat, a w pomocy 32. To, oraz multum tytułów zdobytych przez tych zawodników nie może nie mieć wpływu na ich determinację i głód zwycięstw. Krótko mówiąc, mimo potężnych wzmocnień, wciąż jest to Milan daleki od swojego szczytowego poziomu.

A jednak jako kibic "Królewskich" odbieram ten mecz podobnie jak spotkanie z Malagą, czyli odrzucam ewentualne umniejszanie naszego sukcesu. Nawet nie najmocniejszy Milan nie łatwo jest zgnieść i pozbawić armat tak totalnie, jak to zrobili ludzie Mourinho.

Sprawa Pepe

Inną kwestią przykuwającą uwagę madridistas w ostatnich tygodniu były sygnały o braku porozumienia między klubem i Pepe odnośnie nowego kontraktu oraz pogłoski o ewentualnym transferze obrońcy.

Cała sytuacja jest dla mnie jako fana przykra z paru względów. Po pierwsze, niezrozumiałe jest, dlaczego klub, który uczynił Pepego najdroższym obrońcą na świecie nie chciał i nie chce potwierdzić jego klasy także stosowną pensją. To prawda, że zwykle płaca jest tym mniejsza, im drożysz był transfer, ale wiadomo też, jak ważnym wyznacznikiem statusu piłkarza są pieniądze, które klub mu płaci. Pod tym względem Pepe może czuć się nie doceniany.

Kiedy jakiś czas temu Mourinho zapytany o swoje zdanie na temat pozostania Pepego w zespole, powiedział, że już je przekazał Perezowi, po czym negocjacje nie posunęły się choćby o krok, myślałem, że to Jose nie ceni specjalnie rodaka i dał zielone światło do jego odejścia. W końcu Pepe miał w Madrycie co najmniej tyle upadków, co wzlotów: czerwone kartki, chwila obłędu w meczu z Getafe i w konsekwencji zawieszenie, długotrwała kontuzja, z której niedawno wyszedł i jeszcze jedna czerwona kartka, w meczu z Espanyolem. Stabilność i pewność to bynajmniej nie były cechy kojarzące się z Pepe. W ostatnim meczu z Malagą miał miejsce dziwny incydent, kiedy rezerwowy gospodarzy Luque pociągnął Pepego za ucho. Ostatecznie Portugalczyk nie dał się sprowokować, ale wygląda na to, że Casillas, jako kapitan, miał do niego o coś pretensje. Widać, dziwnie złe emocje wciąż się wokół Pepka gromadzą.



Tymczasem ostatnio Mou wyjawił wreszcie, że uważa za najlepsze rozwiązanie dla obu stron, porozumienie klubu z zawodnikiem.

Pozostaje pytanie, ile powinien zarabiać Pepe. W doniesieniach mówi się o żądaniu 4,5 miliona euro, czyli o 1,5 miliona mniej niż Casillas, mniej niż połowę tego, co Kaka i ledwie jedną trzecią pensji Cristiano. Ponieważ jednak Portugalczyk jest transferem poprzedniego zarządu, a nie galactico Pereza, trudno oczekiwać dla Pepego pensji choć zbliżonej do najwyższych w drużynie. Proponowane 4,5 mln wydaje mi się rozsądne, z jednym (a właściwie dwoma) zastrzeżeniami. Otóż, choć Pepcio gra ostatnio wspaniale (jak cała drużyna), jest szybki jak błyskawica, zdecydowany i czujny, te akurat jego cechy znaliśmy już wcześniej. Przed podwyżką powinien pokazać, że wspomniane wcześniej wybryki są już historią i nie pozbawi drużyny jednego zawodnika nagle, w ważnym meczu. Dlatego zarząd powinien wstrzymać się z decyzją o nowym kontrakcie do końca rundy, w której czekają nas jeszcze mecze m.in. z Atleti, Barcą, rewanż z Milanem. Jeśli Pepe potwierdzi w nich wysoką formę, powinien kontrakt dostać, bo wkrótce może być najlepszym obrońcą na świecie. W przeciwnym razie trzeba rozważyć pożegnanie z brzydalem.

Na koniec tematu o jeszcze jednym, trochę smutnym aspekcie całej sprawy. Otóż w trakcie przepychanki o ten kontrakt, pojawiały się liczne plotki, dokąd to Pepe miałby odejść, ale też kto mógłby go zastąpić. Odbieram takie wieści jako sposoby wypracowywania lepszej pozycji negocjacyjnej przez strony tego sporu, bo pojawiały się w nich kluby obowiązkowo łączone z każdym lepszym zawodnikiem (Chelsea, Man Utd.), które jednak tych rewelacji nie potwierdzały. Z kolei nazwiska takie jak Otamedni czy Terry też trudno sobie wyobrazić w białych koszulkach. Pierwszego z nich dlatego, że rezerwowy Porto nie jest kandydatem na filar obrony Realu, drugiego (z dwóch propozycji, ta bardziej absurdalna), bo poza osobą Mourinho nie ma absolutnie żadnych powodów, dla których sam zawodnik miałby chcieć przejść do Hiszpanii, jego obecny klub go sprzedać, a Real wyłożyć na 30-letniego stopera 30 milionów euro.

W walce o własny interes, żadna ze stron nie gra więc zbyt ładnie, ale to Pepe zbliżył się niebezpiecznie do przekroczenia granicy, kiedy - ponoć - odmówił zdementowania plotek o flircie z Barceloną.

Wiadomo, że taka groźba to mocny atut w negocjacjach, nawet jeśli okazałaby się kompletną bajką (którą pewnie jest), ale to też sygnał dla całego madridismo, że oto jeden z ich idoli jest zdolny do zdrady. To by była największa taka afera od czasu Figo, za którą nota bene odpowiada Floro Perez, dla mnie absolutnie nie do zaakceptowania. Pepe zapytany o ofertę FCB powiedział:

"nie mogę o tym mówić, zachowuję to dla siebie i zobaczę jak się sprawy rozwiną"

i dodał, że chce zostać w Madrycie, a klub wie, co zrobić, by do tego doszło (cytat i przytoczenie za goal.com). To może być dobry sposób na zdobycie podwyżki, ale na pewno nie miłości fanów.

Przed Racingiem

Wreszcie, ponieważ już dziś kolejna runda La Liga, dosłownie parę słów o nadchodzącym meczu Blancos, który w całej szczerości nie obiecuje emocji. Racing to co najwyżej średniak, który po trzy punkty zdobył dotąd na drużynach ze swojego poziomu: Almerii, Saragossie oraz jeden na nierównej Sevilli. I to wszystko.

Przed sezonem uzupełnili skład o międzynarodowe towarzystwo: Tziolis, Bakircioglu, Nahuelpan, Rosenberg. Dwaj pierwsi to drugorzędni zawodnicy Panathinaikosu i Ajaxu, trzeci nie imponował w drugoligowej brazylijskiej Coritibie, a czwarty, choć swego czasu dobrze zapowiadał się w Werderze, ostatnie sezony miał kompletnie nieudane. Wciąż więc głównym zagrożeniem będzie nieśmiertelny Munitis, dla którego mam niesłabnącą sympatię z czasów jego gry dla Realu. Jego szybkość, technika i spryt były bardzo miłe dla oka, a pracowitość godna podziwu. Miał jednak niefart trafić do Madrytu w niewdzięcznym jego rodzajowi czasie galacticos.

Wziąwszy więc pod uwagę naszą obecną formę, mecz powinniśmy wygrać bez trudu. Nie sądzę, żeby Mourinho pozwolił zawodnikom na rozprężenie po paru dobrych meczach, bo wie doskonale że to ledwie początek, jeśli mamy coś w tym sezonie wygrać. The Special One twierdzi, że w drużynie jest entuzjazm, ale nie euforia, więc chyba dekoncentracja nam nie grozi.

Nie zagra Ramos, który wciąż leczy kontuzję z meczu ze Szkocją. Poza tym nie ma nowych osłabień. Nie sądzę, żeby Mou zdecydował się na większą ilość rotacji w składzie, bo zawodnicy mogliby to mimowolnie odebrać jako sygnał do zmniejszenia tempa. Dlatego Khedirę może zastąpić Lass, może - pomarzyć zawsze można - od początku zagra Pedro Leon w miejsce Di Marii, ale największe działa (CR7, Higuain, Ozil) powinniśmy na murawę Bernabeu wytoczyć. Jeśli wynik będzie korzystny, więcej minut powinni dostać Canales i Benzema, bo im są one najbardziej teraz potrzebne.

Sposób na Racing jest prosty: szybko strzelić dwa gole i dalej kontrolować mecz. A trochę poważniej, ważne, żeby nie zadowolić się ewentualnie jednym golem, bo byłym kolegom Smolarka dobrze wychodzą w tym sezonie strzały z dystansu, po których zdobyli parę pięknych bramek. Dlatego zapas bramek pozwoli nam na spokój do końca meczu. Druga linia musi zabezpieczyć przed uderzeniami przestrzeń między 15 a 25 metrem, a będziemy bezpieczni. Mourinho zawsze zostawia w tyle odpowiednią liczbę obrońców, więc w polu karnym raczej napastnicy gości sobie nie pohasają.

Ponieważ Villarreal gra z Atletico, mamy szansę umocnić się na pozycji lidera. Po prostu musimy wygrać!

Hala Madrid!!

1 komentarze:

Anonimowy pisze...

śmieszne: "wielki mecz", rozumiem tęsknotę kibiców Realu za wygrywaniem, ale bez przesady, 40 minut dobrej gry to jeszcze nie cały mecz.

Prześlij komentarz

Related Posts with Thumbnails