niedziela, 12 grudnia 2010

Barça vs. Sociedad, czyli kilka myśli na temat zarządzania klubem.

Dziś gramy z Realem Sociedad drużyną, która obok Espanyolu jest rewelacją tego sezonu w La Lidze. Cieszę się, że beniaminkowi z kraju Basków tak dobrze idzie (zajmuje 6 miejsce) i że udało im się zgromadzić dobrych zawodników. Niestety przed tym meczem wydarzyło się dużo rzeczy dotyczących naszego klubu, o których warto byłoby napisać. Wiem, że pewnie większość z Was ma już dosyć czytania o całej tej sprawie, ale to, co się stało jest bardzo ważne nawet gdy gramy z 6 drużyną ligi.

O koszulkach już napisałem: jestem przeciw. Wielu ludzi pisze, że powinienem pozbyć się złudzeń, że tak naprawdę to było do przewidzenie a nawet piszą, że Mes que un club to tylko nic nieznaczące hasło. Z jednym i z drugim pozwolę się nie zgodzić, ale dobrze, że takie głosy padają. Po to jest ten blog żeby ludzie z odmiennymi poglądami ze sobą dyskutowali.

To była miłość od pierwszego wejrzenia: zobaczyłem jak gra Barca i już wiedziałem, że to jest mój klub. To było jeszcze w latach 90. kiedy Barcelona nie odnosiła sukcesów na arenie międzynarodowej, ale grała cudownie. Tak więc pierwszy był styl gry. Potem przeczytałem artykuł chyba w Rzeczpospolitej (bodajże Stefana Szczepłka jak znajdę to Wam podrzucę) o historii FC Barcelony i moja miłość się pogłębiła. Czyli druga była historia. A potem tradycja: czyli właśnie owe koszulki, czyli przywiązanie do symboli, czyli cała filozofia cules, bo przecież to cules kontrolowali klub. I to mi też się spodobało: kibice byli jakby współwłaścicielami klubu. Od tamtej pory zawsze chciałem być cule, chciałem być jednym z tych szczęśliwców.

Gdy naszym prezydentem był Gaspart klub przeżywał kryzys ekonomiczny (m.in. przez złe transfery) jak i piłkarski, jednak tożsamość klubu i kibiców przeżywała swoje apogeum. Niektórzy (w tym Gaspart) czasem przesadzali w sowich reakcjach, ale grunt, że mimo wszystko Barcelona wciąż była Dumą Katalonii w sercach wielu milionów ludzi. Potem nastąpił przełom, do władzy doszedł Laporta, który niczym Midas, czego się nie dotknął, zamieniał w złoto. I choć niektóre rzeczy były bardziej dziełem przypadku niż zamysłu Laporty (np: zakup Ronaldinho, wszyscy pamiętamy, że to Beckham miał być głównym transferem, jednak Anglika nie udało się ściągnąć – na szczęście!  - więc kupiono Brazylijczyka) to nie można odmówić mu tego, że wprowadził Barcelonę na salony. To dzięki jego zabiegom wizerunek Barcelony uległ zmianie: ze skrajnie szowinistycznego na nieco bardziej normalny. Laporta jest zwolennikiem Katalonii jako oddzielnego państwa tak samo jak Gaspart, jednak jest znacznie lepszym politykiem i wie, że pewne rzeczy nie przystają.

Żeby była jasność – nie jestem wielkim fanem Laporty po tym, jak okazało się, że zostawił klub w nie najlepszej kondycji finansowej i że pozwalał sobie na różne przyjemności na koszt klubowej kasy, ale trzeba oddać cesarzowi to co cesarskie. Laporta ma dużo zasług i tylko głupiec by tego nie dostrzegł.

Dlatego bardzo nie podobało mi się to, że RoSell całą swoją kampanię wyborczą prowadził na zasadzie anty-Laporta, a także pro-Katalonia. Raz udzielił wywiadu RadioMarca gdzie stwierdził, że zawodnicy z Afryki i Azji zabierają miejsce “naszym chłopcom”. Oczywiście ujął to trochę inaczej, ale sens był zrozumiały dla każdego, no może prócz dziennikarza, który przeprowadzał wywiad, bo nie spytał się co Sandro myśli o zawodnikach przyjeżdżających dajmy na to z Argentyny? Czy też ma coś przeciwko? Czy tylko chodzi mu o Afrykę i Azję?

Kiedy Sandro został wybrany od razu wziął się za porządki. Laporta mianował Cruyffa honorowym prezydentem, RoSell odwołał tę decyzję ponieważ – jak twierdził – w tak ważnych sprawach kibice powinni zabrać głos, a Laporta podjął decyzję jednomyślnie (sic!). Później sam zmienił prawo dotyczące cules na ksenofobiczne i bardzo elitarne (żegnaj moja karto) bez pytania kibiców o zdanie, choć sprawa była po stokroć ważniejsza niż honorowa prezydentura! I teraz to: reklamy na koszulkach. Także bez żadnej konsultacji, bez słowa wyjaśnienia. Tylko poważne sprawy – takie jak honorowy prezydent – powinny być poddane pod głosowanie prawdziwym właścicielom klubu.

Klub podpisał rekordowy kontrakt z QF (choć teraz czytam, że to Qatar Sports Investments podpisało umowę i pozwoliło by to logo QF było na naszych koszulkach) i trzeba się z tym pogodzić. Na naszych koszulkach jest logo UNICEF, teraz będzie i logo QF. Boli samo podpisanie umowy, ale jeszcze bardziej boli sposób w jaki RoSell to zrobił i w jaki zarządza klubem. Nie można tak kierować klubem, w którym kibice są najważniejsi. Ktoś w kampanii mówił o transparentności? Wolne żarty.

Na szczęście to jest tylko epizod w historii naszego klubu. Barcelona przeżyje RoSella, tak jak przeżyje nas i jeszcze kilka pokoleń. FCB  jest wielkim klubem, który zawsze będzie większy niż pojedynczy człowiek. Następnym razem przy wyborze prezydenta trzeba bardziej myśleć niż kierować się jego obietnicami i wyborczymi hasłami.

O meczu:

Real Sociedad zajmuje 6 miejsce w lidze, ale (oczywiście) lepiej spisują się w domu gdzie pokonali Villarreal i Espanyol, ale jak do tej pory na wyjeździe nie grali z nikim z pierwszej 6 (z Realem grali u siebie i powinni chociaż zremisować). Jak na razie ich bilans na wyjeździe to 2 zwycięstwa, 1 remis i 4 porażki (10 goli strzelonych, 13 straconych) i jeśli się nie myślę to nie pokonali nikogo wyżej 17 miejsca.

Cichonio może mieć nadzieję, ale jak wiadomo nadzieja matką głupich. Twierdzenie, że Barca może zlekceważyć Sociedad jest o tyle śmieszne, że mamy niewielką przewagę nad RM i jakakolwiek starta punktów może okazać się zabójcza. Po drugie jesteśmy w znakomitej formie, w ostatnich meczach strzelamy średnio po 3 gole i nie tracimy ich w ogóle. Valdes ma szansę pobić swój rekord z czystym kontem, wystarczy, że utrzyma je przez 56 minuty (jego rekord z 2009 roku to 570 minut). Po trzecie Guardiola jasno powiedział, że plan na najbliższe dwa mecze to 6 punktów i nie dopuszcza myśli o wpadce.

Tak więc zawodnicy są zmobilizowania, wszyscy prócz Jeffrena są zdrowi i gotowi do walki. Dlatego obstawiam 3-0 dla Barcy rzecz jasna.

Barca vs Real Sociedad, godzina 21, Canal Plus Sport

5 komentarze:

kadeem pisze...

Ja wolałem szowinizm, niż to co ty nazywasz normalnością. Wolałem Boixos Nois niż japońskich turystów. Otwarcie na świat zabiło sporo z ducha tego klubu jako całości, dobrze, że pozostał on chociaż na boisku . Ty coś straciłeś dzięki Rosselowi, ja dzięki Laporcie i jego polityce, bo nie cierpię politycznej poprawności, sztucznych uśmiechów i głaskania się z kim popadnie. Ale dzięki temu zrozumiałem też, że tym co liczy się najbardziej jest sama gra i puchary w gablocie, nie otoczka pozaboiskowa, jakakolwiek by ona nie była.

johnny pisze...

Tak jak Ty także wolę i wolałem Boixos Nois niż kibiców-turystów, którzy za nic mają sobie nasz klub (prócz tego, że fajnie mieć zdjęcie z Camp Nou). Jak napisałem, także nie jestem zwolennikiem Laporty, jednak wolałem jego normalność niż szowinizm Gasparta. Polityczna poprawność to temat długi i szeroki i pewnie w wielu kwestiach bym się z Tobą zgodził. Ale co innego poprawność, a co innego poszanowanie drugiego człowieka (nawet jeśli jest Hiszpanem, nienawidzącym Katalonii i Barcy:).

Kropinho pisze...

Ja wolę japońskich turystów tak długo jak klub odnosi sukcesy sportowe. Za Gasparta sprawy poszły za daleko; człowiek niewątpliwie oddany Barcelonie, ale nie mający najmniejszego pojęcia jak zarządzać piłkarskim biznesem. Laporta to chyba najbardziej obfitująca w sukcesy prezydentura w historii, nie wiem jak można go zle wspominać. Nie jestem zwolennikiem reklam, ale jeszcze gorzej przyjąłbym powrót ksenofobicznych i zaściankowych rządów w stylu Gasparta.

johnny pisze...

well said

kadeem pisze...

Gasparta nie bronię, bo nie ma czego. Laporty nie lubię za pozbycie się Boixos (choć czasem mocno przesadzali) i wpakowania UNICEFU na koszulkę, tak jak Johnny nie lubi Rossela za QF. Sukcesy sportowe oczywiście go bronią, nie ma nad czym dyskutować, ale w sympatiach i antypatiach nie biorę pod uwagę przyczyn obiektywnych. Nie lubię polityków, a Laporta tym zawsze był - politykiem. A czy jego prezesura była najbardziej obfitująca w sukcesy? Ilością tytułów bije go Nunez, choć oczywiście był prezydentem trzy razy dłużej i świat wyglądał inaczej. Za jego czasów też nie byliśmy wzorem miłości i tolerancji. Ja będę miał zawsze większy sentyment do Dream Teamu Cruyffa, niż do obecnej drużyny, a to czasy Nuneza.

Prześlij komentarz

Related Posts with Thumbnails