W niezwykle intensywnym meczu, pozostawiającym dość paradoksalne wrażenie, że wszyscy wygrali, choć tak naprawdę nie wygrał nikt, Real zatrzymał Barcelonę mimo początkowej straty bramki i gry w osłabieniu. Messi strzelił swojego pierwszego gola przeciw Mourinho, Ronaldo pierwszego przeciw Barcelonie. Obaj z karnych. Tak jak się spodziewano, Real nie dotrwał do końca w komplecie, bo czerwoną kartkę zarobił Albiol. Albiol, który w ogóle nie powinien się znaleźć na boisku, gdyby Mourinho tylko przyłożył się do analizy choćby ostatniego meczu Raula w Londynie, a także jego występu w Gran Derbi sprzed roku. Cóż, los naprawił błąd Mou i ostatnie pół godziny z okładem Królewscy grali z należycie zestawioną defensywą (Ramos, Pepe, Carvalho, Marcelo, potem Arbeloa, Ramos, Carvalho, Marcelo). Gola nie stracili. (fot. realmadrid.com)
Ale to nie koniec elementów dramaturgii. Guardiola zaryzykował i od pierwszej minuty wystawił Puyola. Kapitan dobrze się spisywał i dodawał drużynie pewności z tyłu, ale jego ledwie wyleczony ogranizm nie wytrzymał i sympatyczny Jaskiniowiec doznał kontuzji więzadła. Bez niego, drużyna FCB – koncentrująca się na zachowaniu czystego konta co najmniej w równym stopniu co na powiększeniu przewagi – straciła prowadzenie. Ale to nie koniec!
Gol dla Realu padł po kontrowersyjnym rzucie karnym, wydaje się bowiem, że Dani Alves przy swoim wślizgu nie miał kontaktu z Marcelo. Gdyby arbiter był w tym przypadku konsekwentny, dałby Alvesowi drugą żółtą kartkę, ale być może sam nie był swojej decyzji pewny. W każdym razie, dobrze się stało, że 'czerwa' jednak nie było. Wcześniej arbiter miał parę decyzji kwestionowanych przez niektórych kibiców ('karny' na Villi, ręka Piquego), ale generalnie gwizdał rzetelnie. Co ciekawe, Real wcale nie miał problemów z upomnieniami za brutalną grę, bo po prostu nie grał brutalnie. Albiol wyleciał za faul taktyczny.
Los Blancos kontakt z rywalami mieli często, ale tylko taki, by wybijać ich z rytmu, nie przekraczając przepisów. Real grał z ogromnym wyczuciem. W takiej grze celował Pepe, który – zgodnie z oczekiwaniami – grał jako piwot i był po prostu niesamowity, był definicją piłkarskiego 'plastra'. Kiedy tylko Xavi, Iniesta albo Messi dostawali piłkę na naszej połowie, czasem nawet na środku boiska, Brazylijczyk z Portugalskim paszportem wyskakiwał z impetem z głębi pola i w mgnieniu oka był przy nich tak blisko, że na karku czuli jego oddech. Kiedy próbowali obracać się z piłką, on jednym susem na nowo blokował im dorogę. Nie robił żadnych zbędnych ruchów. Nie czekał biernie co z piłką zrobi rywal, ale nie atakował też'na raz'. Centymetr po centymetrze przybliżał się do nich, i przywierał niczym pijawka. Dla mnie był doskonałym 'powstrzymującym pomocnikiem' (z ang. holding midfielder, nie znam zwyczajowego tłumaczenia polskiego) i absolutnym bohaterem meczu.
Zaraz za nim jest w moim osobistym rankingu Khedira, który w paru ostatnich tygodniach gra wręcz imponująco, aż trudno uwierzyć, że to ten sam Sami co przed paroma miesiącami. Odważny, zdecydowany w swoich wejściach, harujący na całym boisku przez bite dziewięćdziesiąt cztery minuty i biorący odpowiedzialność za rozwój akcji, być może zmienił się pod wpływem hiszpańskiego słońca. Świeżą opaleniznę widać u niego gołym okiem. Zachował jednak Niemiecki spokój i trudno o drugiego zawodnika, który łączył by taką agresję w grze z taką flegmatycznością gdy tylko gra zostaje wstrzymana. Ze starego Khediry została mu też nieuleczalna chyba nieumiejętność wykańczania akcji. Powinien mieć zakaz wchodzenia w pole karne rywala, bo wiemy już z samej jego istoty, że gola nie strzeli.
Zabezpieczenie środka pola było kluczem do nieprzegrania tego meczu. Brawa dla naszego trivote! Pepego i Khedirę uzupełnił oczywiście Xabi, który swoją robotę wykonał świetnie. Mou zdjął go dość wcześnie, pewnie trochę, żeby go nie zamęczyć, a trochę, żeby zyskać siłę w ataku, nie tracąc jej w odbiorze (w tym elemencie Xabi ustępował nieco kolegom z formacji).
Mógłbym każdemu - prawie - z pozostałych Los Blancos poświęcić pochwalny akapit, ale zbyt długo by to zajęło. Powiem tylko, że każdy z nich swoją rolę spełnił znakomicie i ten remis jest sukcesem – za przeproszeniem – par exellance drużynowym.
Uważam, że ten remis faktycznie jest sukcesem Realu. Owszem, w kontekście walki o mistrzostwo jeden punkt nic nam nie daje, ale to nie wczoraj przegraliśmy ligę. To się stało dwa tygodnie temu, ze Sportingiem. Ktoś powie, że przecież wciąż mieliśmy matematyczne szanse. Tak, i wciąż je mamy. Zmieniło się tylko prawdopodobieństwo straty wystarczającej ilości punktów przez Barcelonę z bardzo nikłego na bardzo bardzo nikłe. No katastrofa... Ogromnym pozytywem jest natomiast fakt, iż grając w dziesięciu zdołaliśmy dalej odbierać piłki, wyprowadzać groźne kontry, a pod koniec meczu nawet spychać najlepszą FCB w jej historii do defensywy, a przede wszystkim strzelić gola nie tracąc kolejnego, to prawdziwy sukces i zastrzyk optymizmu dla drużyny, która musiała zmagać się z traumą 0-5 z Camp Nou i serii porażek w poprzednich latach.
To był dziwny mecz, bo choć żaden z trenerów tak naprawdę nie odpuścił, wszyscy mieli świadomość, że pojedynki o prawdziwą stawkę dopiero nadejdą. Co by nie mówić, dla dramaturgii całego cyklu Gran Derbi początek nie mógłby być lepszy. Barcelona w finale CdR zagra podrażniona i na pewno da z siebie jeszcze więcej. Ale Real też jedzie do Valencii mocniejszy niż jeszcze przed paroma dniami. Do tego, temperatura rewanżu będzie dodatkowo podgrzana poczuciem krzywdy po obu stronach (żale Mou z jednej strony, Alvesa i Xaviego z drugiej). Biorąc pod uwagę tylko wczorajszy, dla mnie więcej zyskał Real. Jego piłkarze nie zdobyli może kompletu punktów, ale udowodnili sobie samym, że choć Barcelona jest przynajmniej o jedno tempo przed resztą futbolowej Europy, jej poziom nie jest dla Królewskich nieosiągalny. Już nie jest.
3 komentarze:
Hmm, dziwne. Malował mi się zgoła inny obraz tego meczu niż napisałeś. Bohaterski Real - ciekawe spojrzenie. Sympatyczny kolega. I że to był sukces? No to fajnie, czyli już Real zdobył wszystko w tym sezonie co mógł zdobyc. No to gratuluje. Sympatycznie.
Ciekawe (może nawet bardziej zabawne) to co piszesz Cichy. Więcej zyskał Real? Bo zremisował u siebie w marnym stylu z Barceloną? Bo miał 23% posiadania piłki grając u siebie i nawet nie myślał o tym by skomponować jakiś porządny atak? Bo miał groźne pozycje ze stałych fragmentów gry i dwie groźne sytuacje z tychże (słupek i wybicie z linii bramkowej przez Adriano)? Czy może dlatego, że sędzia podyktował karnego?
Mourinho ciągle mówi o tym, że ma dość grania przeciwko Barcelonie w 10 - jest prosty sposób na to by dokończył w 11, niech powie swoim zawodnikom, żeby grali w piłkę, a nie kopali, łapali, ciągali naszych zawodników. Proste? Proste.
Jeśli nie widzisz katastrofy w tym, że Twój klub poddał ligę na własnym stadionie, to także gratuluję poczucia humoru.
Pierwszy mecz mieliśmy wygrać i wygraliśmy, drugiego nie przegrać i nie przegraliśmy. Dziękuję, dobranoc.
Prześlij komentarz