wtorek, 16 listopada 2010

Benzema strzela, Higuain trafia. Sporting 0-1 Real

Zanim doszło co do czego, myślałem, że mecz ze Sportingiem będzie jednym z bardziej bezbarwnych w całej rundzie. W końcu graliśmy z drużyną broniącą się przed spadkiem, ale nie mająca jeszcze noża na gardle. Poza tym, choć jego historia w Primera Division jest bogata w ilość zaliczonych meczów, to nie wiąże się ze Sportingiem żadna ciekawa historia rywalizacji z Realem. Na przykład nie ma (dotąd nie było?) między tymi drużynami szczególnej niechęci, jak np. z Athletikiem (nie wspominając o naszych arcy-wrogach) ani też nie mamy traumy stadionu El Molinon, jak to jeszcze niedawno było z El Riazor (w tym sezonie powinniśmy się już tych lęków definitywnie pozbyć). Wreszcie, nazwiska piłkarzy Preciado, nawet jeśli Eguren i Novo grali w Lidze Mistrzów, robią mniejsze wrażenie niż choćby te ostatnich nabytków Herculesa.

A jednak, po tym gorącym tygodniu, w którym kontrowersji wokół Realu było więcej niż przez całą resztę sezonu, dzięki niedzielnemu meczowi Sporting zyskał w moich oczach tożsamość, dzięki której ich przyjazdu na Bernabeu będę oczekiwał może nie z niecierpliwością, ale na pewno z zainteresowaniem. Tim Stannard z FourFourTwo zastanawiał się niedawno, a propos meczu Getafe z FCB, nieobecności jakich drużyn z Primera by nie żałował. Ja wiem, że Sporting na pewno nie jest drużyną, na braku której liga by nie straciła. Cóż, czasem trzeba się o kogoś potknąć, żeby go zauważyć.

A skoro już o potknięciach mowa, rojiblancos z Asturii mocno się w niedzielę napracowali, żeby blancos z Madrytu podłożyć nogę i przewrócić. To był najbardziej intensywny mecz Realu w tym sezonie, jaki oglądałem. Jego przebieg trochę przypominał wyjazdy na Majorkę i do Levante, ale tamtym meczom brakowało wysokiego tempa do ostatniej minuty, a przede wszystkim zagrożenia bramki El Madrid z meczu w Gijon. No i kibiców dopingujących głośno raczej jak Anglicy, nie Hiszpanie.

Zawodnikom Mourinho trudniej było utrzymać pion także ze względu na zamieszanie wywołane właśnie przez trenera oraz jego nieobecność na ławce rezerwowych. Aitor Karanka to - delikatnie mówiąc - nie jest trener, który by mógł natchnąć zawodników zza linii bocznej, w niedzielę ograniczał się do odczytywania na głos smsów od The Special One. Może to niewiele, ale na pomeczowej konferencji i tak był z siebie dumny.

Ale myślę, że nieobecności Mou przy murawie nie ma co przeceniać. Zwłaszcza, że rozmowa w przerwie wystarczyła, żeby uspokoić chaotycznie grającą drużynę i skupić się na atakach na bramkę Juana Pablo, z dobrym skutkiem zresztą.

W pierwszej połowie mieliśmy okazje do objęcia prowadzenia, ale za bardzo daliśmy się uwikłać w szarpaninę. Sporting grał ostro (w sumie miał 19 fauli przy 7 naszych), a my mieliśmy trudności ze skonstruowaniem płynnego ataku. Po przerwie jednak, i po wspomnianej rozmowie motywacyjnej, drużyna wyszła mocno skoncentrowana i jej gra wyglądała naprawdę krzepiąco.

Higuain w całym meczu zagrał nieźle, trafił w słupek, zmaścił jedną sytuację sam na sam i strzelił dwa gole, w tym jednego nieuznanego (niesłusznie). Ładnie też wyłożył piłkę Di Marii w pierwszej połowie. Ale ponieważ jego pozycja w taktyce Mourinho paradoksalnie nie sprzyja zdobywaniu wielu goli, bo to na nim ma skupiać się uwaga obrońców, by Di Maria i CR7 mieli więcej miejsca, na Higuę spada w tym sezonie sporo krytyki. Częściowo zasłużonej, bo jego wykończenie nie jest tak bystre jak choćby rok temu i kiedy już dochodzi do sytuacji, to zdarza mu się je marnować, ale może się jeszcze nie rozkręcił na dobre. Malkontentom przypominam, że jak by nie było, to jego przyłożenie dało nam trzy punkty na El Molinon, co zresztą udało mi się przed meczem przewidzieć:)

Na dojście do formy ma jednak Pipita coraz mniej czasu, bo Benzema z ławki z meczu na mecz ma coraz mocniejsze wejścia. Tym razem po raz kolejny rozruszał nasz atak i to jego uderzenie dobił Higuain strzelając gola. Dla mnie Karim był bohaterem spotkania: silny, przebojowy i zdecydowany. Bardzo dobrze współpracował z Marcelo i Cristiano. Do pełni szczęścia, i być może gry w pierwszym składzie, brakuje mu tylko decydującego trafienia w miejsce tych wszystkich asyst.

Wbrew opiniom, na które się natknąłem, podobała mi się gra Ronniego. Wystarczy spojrzeć na korzyść, jaki miała z niego drużyna. W pierwszej połowie mało skuteczny (jak i cały zespół), był kilka razy faulowany. W drugiej wypracował czyste sytuacje Higuainowi, Di Marii, kolejną dobrą Benzemie oraz załatwił czerwo dla Botii. Jak na kiepski mecz całkiem sporo, a gdyby jeszcze Gremlin miał prawą nogę albo Higua zeszłoroczną skuteczność, byłby z tego asysty. Ale jak się wcześniej strzela trzy gole co mecz, to można trochę paść ofiarą własnych wysokich standratów.

Podobała mi się gra Marcelo, zwłaszcza w drugiej połowie. To prawda, że miał dużo strat, ale to wynikało z chaosu w całej drużynie. Za to liczba odbiorów naszego Brasileiro i ich efektowność każą mi go wyróżnić spośród obrońców Realu. Sergio Ramos był lepszy w ataku niż w obronie i to właściwie wszystko na jego temat. Gorzej wyglądali nasi stoperzy, którzy nie byli wystarczająco skutecznie osłaniani przez naszych piwotów: Xabiego i Khedirę. Carvalho i Pepe często grali zbyt daleko od siebie, co uwypukliło ich niedostatki. Ricardo na przykład miał problemy, by nadążyć za dynamicznym Sangoyem, może to przez kontuzję kostki, z którą grał przez cześć meczu. Pepe natomiast nie jest najmocniejszy w ustawianiu się i często musi nadrabiać szybkością. W jego grze za mało jest cierpliwości, której spodziewałbym się po środkowym obrońcy. Generalnie nic nowego, ale zwracam tylko uwagę, że w obronie nie wyglądaliśmy pewnie.

Na szczęście był Casillas, który instynktownie wybronił strzał Barrala, będący bezpośrednią odpowiedzią na gola Higuy. Iker zachował się jak za najlepszych swoich czasów i oby to był sygnał, że także w tym sezonie możemy na niego liczyć. Sądząc po ostatniej grze naszych obrońców, jego cuda przydadzą się jeszcze nie raz.

Wywieźliśmy więc trzy cenne punkty z trudnego terenu. Chyba żaden gol jeszcze mnie w tym sezonie nie ucieszył tak jak ten ze Sportingiem. Pomyśleć, że wystarczy trochę ambicji, niezły trener i żywy doping kibiców, żeby móc postawić się liderowi Primera. Nawet, jeśli się przegra. Jak bardzo ten mecz różnił się od poddańczej gry Racingu czy Deportivo na Bernabeu! a pozostając przy spotkaniach wyjazdowych, od bezproduktywnego murowania się Mallorki czy Levante!

I nie twierdzę, że Real jest słaby, przeciwnie, poradził sobie w naprawdę trudnych warunkach. Sytuacji mimo wszystko mieliśmy sporo, a skupienie zawodników w drugiej połowie było imponujące. Warto też pamiętać, że jeszcze na początku sezonu w podobnych meczach zdarzało nam się jednak nie trafić do siatki. Jest więc w drużynie widoczny postęp. Marca zauważa, że Mourinho zgarnia punkty tam, gdzie tracił je Pellegrini (0-0 w Gijon) i że te punkty mogą decydować o mistrzostwie. Ale nie ma potrzeby wyciągać zbyt daleko idących wniosków z meczu ze Sportingiem. Nie wobec meczu, który już za dwa tygodnie w bardzo bezpośredni sposób zweryfikuje nasze pretensje do tytułu.


2 komentarze:

ambrozy82 pisze...

CR może nie zabłysnął, ale mi też się podoba, że gra coraz mniej egoistycznie i swoją technikę wykorzystuje teraz częściej, by wypracować dogodne sytuacje kolegom. Słuszna uwaga, że jego gra w tym meczu mogła się podobać.

Gol Higuaina to taki typowy Pipita - znalazł się tam gdzie powinien był być i po sprawie. Ale patrząc na progres w grze Benzemy, to Mourinho musi mieć teraz coraz większą zagwostkę, którego z nich wystawiać w pierwszej jedenastce.
Hala Madrid!

cichonio pisze...

Benzi rośnie w oczach, przed GD to już pewnie nie, ale potem nie może nie dostać szansy w pierwszym składzie. Chyba że z Ajaxem?!
A propos Pastore, nie widziałem chłopaka, ale jeśli faktycznie jest tak dobry, że go kupimy to Canales nam się zmarnuje:(

Prześlij komentarz

Related Posts with Thumbnails