poniedziałek, 1 listopada 2010

Hercules i trudna praca Los Blancos. Wygrywamy 3-1 w Alicante

"Ta remontada wzmocni nas psychicznie" powiedział Mourinho po pierwszym w tym sezonie meczu, w którym jego drużyna musiała gonić wynik. Real "cierpiał", jak to lubią mówić w Hiszpanii o słabej grze zespołu, a razem z drużyną cierpieli kibice, przynajmniej przez pierwszą połowę, w której "królewscy" przegrywali po golu Trezegueta. W drugiej połowie błąd bramkarza gospodarzy oraz podania krytykowanego Benzemy, a także ponoć wskazówki Mou w szatni pozwoliły nam wywieźć do Madrytu komplet punktów.

Zespół trenera Estebana Vigo zgodnie z przewidywaniami zagrał dość głęboko cofnięty, zwłaszcza po szybko zdobytym golu, i po raz kolejny mieliśmy problemy z wypracowaniem czystych sytuacji, podobnie jak w meczach z Mallorcą czy Levante.

Sama bramka była konsekwencją kliku naszych błędów. Najpierw zabrakło asekuracji lewej obrony, po tym jak Marcelo próbował przejąć piłkę w środku pola. Poszło podanie na skrzydło do Corteza, który wobec biernej postawy naszych obrońców miał całą wieczność, żeby przymierzyć dośrodkowanie wprost na głowę Trezegueta, który uderzył nie do obrony w samo okienko.

Mourinho był mocno zirytowany tą bramką i brakiem agresji naszej defensywy. To nie pierwszy raz, kiedy pozwalamy rywalom na zbyt dużo pod naszą bramką i pozytywem jest to, że Mou przynajmniej to widzi, ale to póki co niewielkie pocieszenie. Pół biedy, że to był Hercules, który ma w ataku ograniczone opcje, ale w derby Madrytu a zwłaszcza Gran Derbi, taka ślamazarność może nas kosztować mecz.

Prowadząc od początku, gospodarze grali dwiema cofniętymi liniami i parą napastników, z których Valdez operował bliżej środka pola, a Treze nieco wyżej. W efekcie, po przechwyceniu piłki, Hercules nie był w stanie wyprowadzić szybkich kontr, bo jego piłkarze zwyczajnie byli zbyt cofnięci. Wyjątkiem było pierwsze 25 minut, w których mogli nawet podwyższyć prowadzenie, po dobrych przerzutach z prawej strony na lewą, które kompletnie dezorientowały naszą obronę. Poza flagową parą napastników, z dobrej strony pokazał się zastępca naszego Roystona (jednak nie zapłacił tych €2mln, sknera!) Thomert, przynajmniej póki nie zszedł z kontuzją. Na minus można za to zapisać ten mecz Catalayudowi, który w drugiej połowie wypuścił przed siebie nie za mocny strzał Ronaldo, po czym stan meczu wyrównał Di Maria. To był początek końca gospodarzy.

Siła i precyzja uderzenia Angela były przednie. Gremlin potwierdził, że potrafi zdobywać ważne bramki, a ta, była dodatkowo ukoronowaniem jego dobrego występu. Był bardzo aktywny i w ataku i w obronie, chyba żaden z "królewskich" nie łączy obecnie takiej pracowitości z tak wielkim talentem.

Ale głównym obiektem zainteresowania prasy był po meczu Benzema, który były zaskakująco zdecydowany w swoich zagraniach i zaliczył dwie asysty. Pierwsza bramka to też ogromna zasługa Marcelo, który ograł dobrze dotąd grającego Corteza i wbiegłszy w pole karne, wycofał do Karima. Ten uderzył bez zastanowienia, a Catalayud odbił jego strzał wprost pod nogi CR7, który dopełnił formalności. Druga bramka to dobre wyjście Benzemy do podania z naszej połowy (choć mógł być na spalonym) i wyłożenie piłki - znów - Cristiano, który i tym razem się nie pomylił. Ronnie po bramce serdecznie podziękował Benzowi, który wreszcie może poczuć się lepiej. Po meczu także Casillas podkreślał rolę Karima, któremu przyda się ten pozytywny bodziec do dalszej pracy, bo nie zanosi się, żeby szybko zmienił w pierwszym składzie Higuę.

Z pozytywnych występów po naszej stronie to właściwie wszystkie. W sobotę, dla mnie przynajmniej, bardziej widoczne były minusy naszej gry, z Pepe na czele. Portugalczyk jest - chyba nie tylko dla mnie - na cenzurowanym, bo przecież wciąż nie rozwiązana jest sprawa jego kontraktu, a ostatnim występem nie pomógł sobie w negocjacjach. Przede wszystkim był jednym z głównych winowajców utraty gola, bo choć miał kryć wtedy Trezegueta, ograniczył się właściwie do śledzenia piłki wzrokiem. Potem miał jeszcze kilka katastrofalnych wybić i w drugiej połowie, to jego Mou poświęcił, by wzmocnić nasz atak Beznemą. Pepe był wyraźnie niepocieszony i na razie wygląda na to, że atmosfera nie sprzyja postępowi w dalszych rozmowach o przedłużeniu jego pobytu w Madrycie.

Wśród innych negatywów wymienić należy kolejny gorszy mecz w obronie Marcelo. Kiedy pomaga w ataku - a w sobotę robił to często i bardzo dobrze - w obronie praktycznie go nie ma. W końcówce Mourinho ustawił za nim Arbeloę, żeby zneutralizować wprowadzonego za Thomerta Rufete. Jeśli Marcelo uda się znaleźć równowagę w swojej grze, może zostać czołowym lewym obrońcą świata, na razie jeszcze trochę mu brakuje.

Druga flanka też nie była mocna. Ramosowi zdarzało się gubić krycie i nasi środkowi musieli ratować sytuacje. Ale Sergio przynajmniej nie zawodził w walce w powietrzu w polu karnym, jak to się Pepe zdarzało.

Choć strzeliliśmy ostatecznie trzy gole, podtrzymując dobrą średnią bramek na mecz (w lidze 2,8) i kontynuując serię zwycięstw, płynność naszych ataków wciąż pozostawia wiele do życzenia. Problemy wynikają głównie z małej ruchliwości, w efekcie czego zawodnik z piłką nie ma komu podawać piłki. Do tego dochodzi wciąż jeszcze brak pełnego zrozumienia, przez co rozgrywający nie wyczuwają jeszcze intencji partnerów obok. Ozil, Di Maria i Higuain byli wszyscy aktywni, ale do rozmontowania uważnej, zagęszczonej obrony potrzeba lepszej współpracy.

Bardzo mi się podobała za to wspólna gra między Marcelo i Ronaldo. Jak widać, nie tylko na treningach działa między tą dwójką dobra chemia.

Piłkarze po meczu mówili też o uwagach Mourinho po pierwszej połowie, które były jakieś niesamowite, a ich przenikliwość zrobiła duże wrażenie nawet na takich gwiazdach jak CR7 czy St. Iker. Nie mam jednak pojęcia, cóż takiego Mou mógł powiedzieć, chyba że kazał strzelać wprost w Ctalayuda z nadzieją, że wypluje piłkę. Faktem jest, że Di Maria mógł ten strzał Ronaldo dobić, bo Jose przesunął go po przerwie do środka, jako cofniętego napastnika i zdało to egzamin. Warto też zauważyć, że pierwszy raz za Mou zagraliśmy dwoma środkowymi napastnikami, Benzemą i Higuainem, który jednak zszedł zaraz po drugim golu. To jest jakieś pocieszenie, że The Special One wciąż potrafi z ławki odmienić mecz układający się nie po naszej myśli, a także to, że piłkarze z meczu na mecz bardziej mu ufają.

Na koniec chciałem jeszcze odnotować wejście Javiera Portillo za Valdeza w końcówce meczu. Canterano Realu nic istotnego nie zdziałał, i gdyby nie kontuzja kolegi, pewnie powąchałby murawy, ale miał przynajmniej okazję uciąć sobie pogawędkę z Casillasem, który jedyny jeszcze go pamięta z drużyny sprzed sześciu, siedmiu lat. Panowie wymienili się też koszulkami.

3 komentarze:

ambrozy82 pisze...

Javier Portillo zapowiadał się onegdaj na wielką gwiazdę - w młodzieżowych kategoriach Realu zdobył więcej goli niż Raul. Naprawdę wielka szkoda, że się zmarnował. Nie oglądałem niestety meczu, ale cieszę się, że Benzema coś w końcu zrobił pożytecznego.

adidadi pisze...

gwoli ścisłości to Real zagrał już w wyjściowej 11stce z Igłą i Benzemą z Osasuną.I choć Benzema był nominalnie ustawiony na skrzydle to jednak 2 środkowych było w składzie i zapędzał się do środka...

cichonio pisze...

@ambroży82

jak pomyśleć o tych rekordach Portillo, to dziwi, że nie zrobił kariery choćby takiej, jak Soldado w Getafe. Ogony w Herculesie u szczytu kariery to zdecydowanie mało.

@adidadi

Tak, graliśmy juz Benzem i Higuą w tym sezonie, ale jak sam zauważasz, Karim był raczej skrzydłowym wtedy. W Alicante Mou po raz pierwszy zrezygnował z jednego środkowego pomocnika (ofensywnego w tym przypadku) i zagrał dwoma napastnikami i dwoma skrzydłowymi. Myślę że już wcześniej część kibiców liczyła na takie ustawienie, wobec braku skuteczności na początku sezonu, ale Mou zawsze stawiał na zabezpieczenie środka pola.

Prześlij komentarz

Related Posts with Thumbnails