czwartek, 6 stycznia 2011

Athletic – Barça 1-1, czyli Rey Abidal otwiera drogę do finału!

Claudio Chaves (MD)

 

Co to był za mecz! San Mames było świadkiem prawdziwej bitwy, w której nikt nie miał zamiaru przegrać. Gospodarze zagrali tak, jakby stawką tego meczu było co najmniej mistrzostwo kraju, szaleni kibice w każdej sekundzie utwierdzali ich w tym przekonaniu. Czasem atmosfera wytworzona przez trenera w połączeniu z dopingiem kibiców sprawia, że zawodnicy biegają odrobinę szybciej, walczą odrobinę mocniej i sił im starcza na odrobinę dłużej. Tak też było w tym przypadku.

Jednak Barcelona nie chciała być gorsza. Guardiola doskonale przewidział sposób gry Bilbao i świetnie dopasował taktykę do przeciwnika. Bilbao grało agresywnie, czasem ostro, ciągłym pressingiem, a kibice wywierali presję na sędziach (co nie jest trudne w Hiszpanii), ale nasi zawodnicy się nie skarżyli, nie utyskiwali, nie wymuszali fauli czy kartek – po prostu wyszli na boisko by awansować do następnej rundy.

A awans zapewnił nam Eric Abidal. Gracz meczu. Kapitalny obrońca, który nie mógł wybrać sobie lepszego momentu na strzelenie swojego pierwszego gola w barwach Barcelony. To był jego 130 mecz i dopiero pierwszy gol. Nie-sa-mo-wi-te! W meczu z Levante Eric miał podobną sytuację i się pogubił, tym razem zrobił wszystko jak należy.

Mecz sam w sobie nie był piękny. Pisałem w zapowiedzi, że San Mames to katedra wśród stadionów, ale wczorajsze spotkanie na pewno nie było mszą, bądź pięknym koncertem, bliżej mu było do walki gladiatorów. Tak czy owak jeśli ktoś powie, że wczoraj z boiska wiało nudą, bądź brakowało emocji, to powinien czym prędzej udać się do najbliższej rzeki i zanurzyć w niej głowę. Choć przez większość meczu brakowało goli i płynnej gry, to obie drużyny sprawiły, że ciężko było oderwać się od monitora.

Guardiola wystawił prawie najmocniejszy skład, a jak na Puchar Króla – bardzo mocny: Pinto, Dani, Pique, ABIDALTASAR, Adriano, Busi, Keita, Xavi, Villa, Pedro, Messi. Na ławce usiedli Puyol, Iniesta i Valdes, co było mądrym posunięciem. Pep od początku wiedział to, czego ja się nie spodziewałem, czyli że gospodarze rzucą się na nas jak Lwy i będą chcieli nas rozszarpać na strzępy, dlatego na boisku zobaczyliśmy Sergio i Keitę. Oni stanowili zaporę w środku pola, dzięki czemu Bilbao rzucało górne piłki na swoich dwóch napastników, którzy z kolei nie mieli do kogo jej odegrać. Keita w całym meczu nie stracił piłki (choć przyznam, że narzekałem na niego przez większość meczu). Sposób w jaki zagrał Athletic Bilbao przypominał grę Kopenhagi i widać, że jest to dobry sposób na nas, ale Guardiola nie śpi i ciągle pracuje nad naszą taktyką. Można powiedzieć, że w tym sezonie Barcelona mężnieje z każdym poważniejszym meczem (jak oni mogli przegrać z Herculesem?). Dlatego tak ciężko się gra z nami, bo jak trzeba to też potrafimy grać twardo. Niedawno jakiś angielski komentator (chyba Andy Gray) powiedział, że Barca nie poradziłaby sobie w lidze angielskiej, ciekawe co powie po wczorajszym meczu?

Gdy w 77 minucie w końcu udało nam się przełamać obronę gospodarzy odetchnąłem z ulgą – wiadomo Król Abidal! Ale trzeba wrócić do początku tej akcji, bo nie można nie docenić podania Xaviego, który swoim ruchem w kierunku pola karnego zrobił miejsce innym zawodnikom. Potem to, co zrobił Messi, piłka mu odskoczyła, jednak on świetnie się zastawił i wysunął ją Francuzowi. Gol! 0-1. Do końca spotkania było trochę ponad 10 minut, a gospodarze potrzebowali dwóch bramek do awansu. Stać ich było jedynie na jedną bramkę Llorente. Żeby nie było tak słodko, to Abidal mógł lepiej się zachować przy straconej bramce, ale to nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że awansowaliśmy po bardzo ciężkim meczu, w którym naszym wybawicielem okazał się skromny Francuz.

Jeśli miałbym wspomnieć jeszcze o jakimś zawodniku to byłby to Villa, który zagrał fatalnie. Doceniam jego wysiłek, to jak pracuje na boisku, ale przede wszystkim Villa jest snajperem, który powinien strzelać gole. Bo sytuacji ma sporo, gdyby tylko wrócił mu instynkt zabójcy, to nie musielibyśmy przeżywać tych wszystkich nerwów w końcówce. Mam nadzieję, że David się nie zaciął, tak jak Ibra rok temu i szybko wróci do swojego rytmu. Bardzo przydałaby się jego dobra forma.

Acha, prawie zapomniałem, że Afellay zadebiutował w naszych barwach. Zagrał jakieś trzy minuty i chyba ani razu nie dotknął piłki, ale debiut jest. Gratulacje dla całego zespołu.

1 komentarze:

demsec pisze...

"San Mames to katedra wśród stadionów, ale wczorajsze spotkanie na pewno nie było mszą, bądź pięknym koncertem, bliżej mu było do walki gladiatorów" troche jak Stec
:)

Prześlij komentarz

Related Posts with Thumbnails