Takiego wyniku mało kto chyba się spodziewał, Real swoim najsilniejszym (lub prawie najsilniejszym) składzie rozstrzelał Tottenham i dzisiejszy mecz Barcelony z Szachtarem może oglądać ze świadomością, że przyjdzie mu się zmierzyć z lepszym z tej dwójki.
Muszę zrobić to małe zastrzeżenie co do rewanżu, w końcu dopóki piłka w grze... Ale jeżeli jest na tym świecie coś pewnego, to dla mnie pewne jest, że Madryt do półfinału awansuje. Owszem, mecz na White Heart Lane będzie wyglądał inaczej niż ten w Madrycie, Tottsi na pewno będą chcieli pokazać, że też potrafią grać w piłkę. Przy ogłuszającym dopingu własnej publiczności nie będzie dla nich miało znaczenia, że czterobramkowej straty nikt jeszcze w historii Ligi Mistrzów nie odrobił. Gareth Bale nie będzie myślał o swoich słowach, wedle których drużyna skupia się już na walce o czwarte miejsce w Premiership. The Spurs będą myśleć tylko o strzeleniu gola, a jak się uda to goli. Ale Real też będzie maksymalnie skupiony, a co ważniejsze, będzie mógł skoncentrować się na obronie i wybijaniu gospodarzy z uderzenia. A to drużyny Mourinho lubią najbardziej. Tak więc z radosnym obwieszczeniem awansu jeszcze się wstrzymam, ale przed rewanżem głowę mam spokojną.
Wróćmy teraz do wtorkowego wieczoru. Tak jak się można było spodziewać, Real wyszedł na boisko zmotywowany i skupiony. W niczym nie przypominał luźnej grupki piłkarzy z obojętną miną dłubiących w nosie w sobotnim spotkaniu ze Sportingiem. I obecność Ronaldo i Marcelo nie była jedyną różnicą.
Liga Mistrzów to rozgrywki Mourinho. Przed meczem Jose zapowiadał, że na miejscu Królewskich chciałaby być każda świata, ale najbardziej specjalne znaczenie te rozgrywki mają dla The Special One właśnie. To rekordy z Champions League mają uczynić go legendą, najlepszym trenerem w historii. Dlatego więc zadbał też o odpowiednią motywację piłkarzy.
Już w pierwszych minutach Królewscy oddali parę strzałów, a jeden z nich został wybity na róg, po którym Adebayor otworzył wynik. W kolejnych minutach Los Blancos nie zwalniali tempa i agresywnie atakowali rywala na jego połowie, utrudniając mu rozegranie i tak właściwie zostało do samego końca meczu. Tyle że wcześniej z boiska wyleciał Crouch, dobijając gości. Jego czerwona kartka, najszybsza otrzymana za dwie żółte w historii LM, była jak knock-out dla pięściarza, który próbuje otrząsnąć się z knock-downu. Kapitan Anglików Dawson przyznał, że od tego momentu drużyna przestała wierzyć w zwycięstwo.
Kartka Croucha budzi pewne kontrowersje, nawet Carvalho zastanawiał się po meczu czy sędzia nie potraktował Anglika zbyt surowo. Wydaje się, że czerwo w tak wczesnej fazie meczu jest okrutne, ale kibice Spursów pretensje powinni mieć też do swojego zawodnika, który dwa razy atakował obrońców Realu podniesioną wyprostowaną nogą.
Osłabiony Tottenham nie był w stanie stawić żadnego oporu piłkarzom Mourinho. Rajd Bale'a i sytuacja Van der Vaarta to było praktycznie całe zagrożenie z ich strony, a przecież w żadnej z tych akcji nie zmusili nawet Casillasa do interwencji. Przedostawszy się na naszą połowę na ogół szukali stałych fragmentów i udało im się parę wywalczyć po faulach Pepego, Carvalho i Ramosa. Ten pierwszy dostał żółtą kartkę i w rewanżu nie zagra, więc - w razie awansu - będzie miał czyste konto w półfinałach. Do przerwy wynik się nie zmienił, ale w drugiej połowie kolejne bramki były kwestią czasu.
Najpierw drugie trafienie dołożył Adebayor, który został tym samym głównym bohaterem wieczoru. Ade odpowiedział na krytykę (także mnie) i rozstrzygnął dla nas wielki mecz zanim nabawił się statusu nowego Benzemy, czyli tego, kto gra z konieczności i nie strzela bramek. Do dwóch goli mógł dołożyć jeszcze ze dwa, ale na przeszkodzie stawał mu albo pech albo bramkarz Gomes.
Wyróżnić należało by też Di Marię, za cudowną bramkę, zdobytą po swojej ulubionej akcji, czyli zejściu na lewą nogę i uderzenie ze skraju pola karnego. Bardzo ważny -- po raz kolejny -- okazał się dla nas duet Ronaldo-Marcelo. Obaj piłkarze nieustannie nękali obronę Tottenhamu i wspólnie wypracowali m.in. drugą bramkę.
W końcówce Mourinho dał szansę Higuainowi i Kace, by znów zasmakowali fazy pucharowej LM, obaj po raz pierwszy od ponad roku. Pipita grał na szpicy, a ponieważ w powietrzu nie dominuje tak jak Adebayor, był trochę mniej widoczny. Kaka za to zanotował piękną asystę przy bramce Ronaldo i jego występ trzeba ocenić pozytywnie. Szkoda, że fizycznie wciąż wygląda tak słabo, ale i tak więcej z niego pożytku niż z Canalesa. Przynajmniej na razie.
Tak więc madridistas mają powody do radości. Drużyna zgrała dobrze, półfinał jest o krok. Co prawda nasza gra w ataku wciąż pozostawia wiele do życzenia. Wciąż gramy zbyt indywidualnie i opieramy się na pojedynczych zrywach. Brakuje nam rytmu pozwalającego nie tylko nie tracić piłki, ale też tworzyć luki w obronie rywala. W dodatku graliśmy prawie cały czas przeciw dziesiątce piłkarzy. Ale nikt nie może powiedzieć, że wygraliśmy niezasłużenie. Potencjał Realu widać gołym okiem, bo jest on ogromny i wszyscy liczymy, że to 4-0 z Tottenhamem nie jest ostatnim imponującym wynikiem Królewskich w tej edycji Ligi Mistrzów.
3 komentarze:
no mam nadzieje że nie będzie jakiejś niespodzianki w rewanżu . Myślę że Gran Derbi kolejne się szykuje bo barca się pobawiła z Shachtarem.
w tym roku w LM są nie lada emocje :)
HALA MADRID :)
Strasznie zawiódł mnie ten mecz, liczyłem, że Tottenham pokaże charakter tak jak w poprzednich meczach LM. Tymczasem wyszli na boisko jacyś zahukani, kompletnie bez wiary w sukces, dali się stłamsić od pierwszych minut. Chyba to jednak za wysokie progi dla tego zespołu. Real wygrał zasłużenie, ale bez czerwa dla Croucha mecz byłby ciekawszy. Szkoda, liczyłem na emocjonujący dwumecz.
no właśnie ostatnie często sędziowie dając bezsensowne czerwone kartki psują widowisko i zarazem cały mecz...chociaż Crouch ostro zagrał. szkoda Tottenhamu bo bardzo dobrze sobie ten klub poczynał ale widać że się przestraszyli, myślę że 1/4 to i tak dla nich sukces. Ale może w rewanżu powalczą i będzie warte oglądania 90 minut :)
Prześlij komentarz