środa, 16 marca 2011

Brazylialne zwycięstwo! Real Madryt 3-0(4-1) Olympique Lyon


Przecież to tak powinno wyglądać przez te wszystkie lata! Real wygrał z Lyonem nie pozostawiając żadnych wątpliwości kto jest lepszy. Nawiązując do kulinarnych upodobań naszych gości z Francji, można powiedzieć, że Królewscy zamiast z trudem przełknąć żabę, wystawili na Bernabeu prawdziwą ucztę. Mourinho w swoim 22. meczu w Madrycie wygrał po raz 22. Bilans bramek w tych meczach: 75-8!

Ale to nie te statystyki są dziś najważniejsze, bo wreszcie przerwaliśmy ponurą serię 7 lat bez ćwierćfinału! I to w jakim stylu! Nie spodziewałem się, że pójdzie tak gładko. Początek meczu był trochę nerwowy, bo z naszych energicznych ataków niewiele wynikało. Za szybko chcieliśmy zadać cios zamiast przetrzymać piłkę i cierpliwiej poszukać swojej szansy. Po dwudziestu minutach Lyon zaczął przejmować inicjatywę, może nawet miał lekką przewagę. Ale wtedy właśnie został powalony na deski i już do końca meczu miał się nie otrząsnąć.

Akcja Ronaldo z Marcelo była po prostu brazylialna! Błysnął przede wszystkim ten drugi, kiedy wbiegł w pole karne, położył dwóch obrońców i po rękach Llorisa trafił do siatki. El Loco, jak Marca nazwała niedawno naszego obrońcę, już wiele razy w tym sezonie próbował szarż w pole karne, ale rzadko wynikało z tego bezpośrednie zagrożenie bramki rywala. Z Espanyolem wreszcie trafił do siatki, przeciw Herculesowi już przedryblował całą obronę, by ostatecznie chybić, ale dziś był bezbłędny! Jeszcze ciut za wcześnie na definitywne stwierdzenia, ale jeszcze parę takich wejść i Marcelo zostanie 'nowym Roberto Carlosem'. I to w momencie, gdy już wszyscy zapomnieli, że do Madrytu Brazylijczyk przychodził właśnie z taką etykietką.

Lyon początkowo nie zamierzał się odkrywać. Mimo że bronić nie miał czego, liczył raczej na kontrataki. Teraz może żałować, że nie ruszył do przodu, póki gra była bardziej otwarta. Real, prowokowany przez prezesa Francuzów do gry ofensywnej, po pierwszej bramce poszedł za ciosem i wypunktował piłkarzy Puela bezlitośnie. Wychodząc na drugą połowę Xabi nastroił kolegów: "Nawalamy od początku. Dużo ruchu, wysokie tempo. Biegamy do upadłego!"(cyt. za Grahamem Hunterem) I nasza gra tak właśnie wyglądała, co w mniej parlamentarnych słowach potwierdził mi też smsem Tomek, który przecież jest cule.

Poza świetnym stylem, drużyna potwierdziła, że Ronaldo nie ciągnie Madryckiego wózka w pojedynkę. Ronny zanotował asystę przy pierwszym, kluczowym golu, ale razem z nim, w jednym rzędzie pierś do orderu wypinać dziś mogą przynajmniej Marcelo, Ozil, Beznema i Di Maria, o ile tylko oni. Poza autorami pierwszej bramki, Mesut zaliczył półtorej asysty (ta połówka to starcie z Reveillerem przy drugiej bramce). Benz naturalnie nie mógł dziś nie strzelić gola, mając za sobą tak imponującą serię strzelecką, ale zrobił dla drużyny więcej niż tylko skuteczne wykończenie jednej akcji. Angel przy swoim golu pokazał się ze swojej najlepszej, błyskotliwej strony, a wcześniej - i potem też - napędzał wiele naszych posunięć.

Szczerze mówiąc, trudno znaleźć poważniejszy feler w naszej grze tego wieczora. Pepe miał trochę szczęścia, że nie wyleciał za drugą żółtą kartkę, tyle razy skopał w powietrzu Lisandro. Iker mimo paru świetnych interwencji nie zawsze był opoką, ale kiedy patrzę na wynik, naprawdę trudno mi teraz coś im wypominać.

Jeśli Mourinho miał być tym, który przywróci Królewskim świetność, to właśnie zrobił pierwszy krok ku spełnieniu tych oczekiwań. Oczywiście samo przejście 1/8 LM nie zagwarantuje mu posady w kolejnym sezonie, ale gołym okiem widać, że ruszył z posad bryłę zastaną w miejscu przez ostatnie kilka długich lat. Ostatni raz w rundzie pucharowej Ligi Mistrzów Real wygrał różnicą trzech bramek w 2001 roku z Galatasarayem! Ale wszyscy byśmy sobie jeszcze mocniej życzyli, powtórki innego sukcesu. Otóż do tej pory, Los Blancos wyrzucali z turnieju o puchar Europy drużynę z Francji czterokrotnie i za każdym razem okazywali się niepokonani do samego końca.

Dziś jest jeszcze jednak za wcześnie, by rezerwować bilety do Londynu, na finał na Wembley. Na razie warto ochłonąć i poczekać do piątku, kiedy poznamy kolejnego rywala. Ja już się niecierpliwię czekając na losowanie. Rzadko kiedy myśl o podstarzałych mężczyznach miętoszących kulki powoduje u mnie gęsią skórkę. Pamiętacie jeszcze te emocje? Od ostatniego razu parę lat minęło...

PS. UEFA nie zgodziła się, by piłkarze obu drużyn przed meczem zaprezentowali koszulki z pozdrowieniami dla Abidala (byłego gracz Lyonu). Na szczęście udało się obejść zawstydzająco drobiazgową decyzję biurokratów i planowany gest nastąpił po końcowym gwizdku. Szczęśliwie, ostatnie doniesienia mówią, że przypadek raka u obrońcy Barcelony jest względnie niegroźny. Być może Francuz wróci nawet na boisko jeszcze w tym sezonie. Oby. Co to za satysfakcja pokonać Blaugrana osłabionych? :p

Tak się złożyło, że fotograf zmieścił w obiektywie tylko piłkarzy Realu (nie jestem cyniczny, to przecież czysty przypadek).

1 komentarze:

Kropinho pisze...

No cóż, w tym meczu było widać jak na dłoni różnicę między Realem Mourinho a Pellegriniego. Ten drugi rok temu po przerwie przestraszył się szansy, ten pierwszy zasuwał do upadłego. Drużyna jest na pewno mocniejsza mentalnie. Aż do kolejnych Gran Derbi...

Prześlij komentarz

Related Posts with Thumbnails