niedziela, 10 kwietnia 2011

Athletic 0-3 Real: Rezerwowi wygrywają. O tydzień za późno...

Mourinho oszczędził najważniejszych graczy, a Real wygrał gładko 3-0 na San Mames udowadniając, że personalia to nie wszystko. Okazuje się, że także zawodnicy drugiego szeregu potrafią zagwarantować nam ligowe punkty, jeśli tylko się przyłożą. I to przeciw piątej drużynie w tabeli, czemu więc nie przeciw piętnastej?

W porządku, starczy na razie tych aluzji. Na samy początku muszę powiedzieć, że niestety nie był to mecz, którym Adebayor przekonałby Prezesa do skorzystania z opcji transferu definitywnego. To dlatego, że Manolo w ogóle się na boisku nie pojawił, oszczędzany przez Mourinho na środę. Ale faktycznie nie było sensu go nadwerężać, bo choć grający od początku Higuain zagrał słabo, napastników w zdobywaniu goli wyręczył Kaka, a właściwie on i Di Maria, 'zdobywca' dwóch rzutów karnych, które Brazylijczyk wykorzystał.

Angel wywalczył nam aż sześć 'jedenastek' z dziesięciu, które wykonywaliśmy w całym sezonie ligowym. Ceną za jego styl gry były jednak też żółte kartki za nurkowanie. W meczach takich jak wczorajszy, gdy niemal w pojedynkę napędza nasze ataki, zależymy więc w znacznym stopniu od drobiazgowości arbitra. Pan Clos Gomez znany jest z tego, że gwiżdże wszystko (patrz np. mecz Real-Sevilla w grudniu), więc Klusek został bohaterem. Zasadne pytanie brzmi, czy nie więcej pożytku mielibyśmy z jego gry, gdyby zamiast szukać fauli biegł dalej na bramkę. Jednoznacznej odpowiedzi niestety się nie doczekamy. Ale Di Maria pełni jeszcze jedna ważną rolę w drużynie, rolę prowokatora. Działa zwykle w parterze, próbując naciągać sędziów na kartki dla rywali, a czasem sam przystępuje do ataku, wijąc się jak piskorz i kopiąc po kostkach. Funkcja może mało szczytna, ale w dzisiejszym futbolu bardzo istotna. Można w ten sposób pozbyć się z boiska jednego z rywali nawet w półfinale Ligi Mistrzów.

Wracając do meczu w Bilbao, innym kluczowym elementem dla zwycięstwa była silna obrona. Także w sensie samych warunków fizycznych. Mou zdecydował się postawić na Albiola i Garaya, którzy zadbali o to, by Llorente miał cichy mecz. Podobała mi się gra naszych wieżowców, nawet jeśli mieli trochę problemów z bardziej dynamicznym Toquero. Jednak przewaga fizyczna we własnym polu karnym dodaje drużynie spokoju, a przecież tak rzadko możemy się nią cieszyć z naszą podstawową – i świetną skądinąd – parą Pepe-Carvalho. Wydaje mi się ciekawym pomysł, by w którymś z czterech Gran Derbi na lewej obronie spróbować Garaya. Nie musiałby nawet za bardzo biegać za Pedro i Alvesem. Po prostu sprzedałby im czasem kuksańca.

Ale przeciw Athleticowi zobaczyliśmy w końcu i Pepego i Carvalho. Ten pierwszy grał jako defensywny pomocnik i razem z Lassem stworzył duet szybkich, dynamicznych i zdecydowanych piwotów, który bardzo dobrze się sprawdzał w przerywaniu akcji Los Leones. Pepe również jako obrońca ma za zadanie wybiegać z linii, wyprzedzać, przecinać podania. Nic dziwnego, że dobrze robił to ustawiony nieco wyżej. Widać teraz, jak bardzo czasem brakuje nam agresji w odbiorze, zwłaszcza kiedy obok siebie grają Xabi i Khedira. Warto więc zapamiętać to rozwiązanie taktyczne na wypadek pomoru wśród naszych pomocników. Co do Carvalho, zmienił w końcówce Garaya i zanotował jedną świetną interwencję, stary dobry Ricardo.

Reżyserzy naszej gry mieli o tyle łatwe zadanie, że przez większą cześć meczu Athletic musiał atakować. Miejsca w przodzie mieliśmy więc sporo. Istotną rolę spełnił Granero, który starał się zastąpić Xabiego w długich podaniach (tak zaliczył asystę przy trzecim golu) i skutecznie wspomagał napastników (po wymianie piłki między nim a Di Marią ten drugi wywalczył karnego). Kaka zagrał jak na siebie dobry mecz, pewnie wykorzystując karne i robiąc kolegom miejsce do gry mądrym poruszaniem się bez piłki. W końcówce widać było jego dobrą współpracę z Ronaldo (gdy ten był już na boisku), co nie jest niestety udziałem wszystkich Los Blancos. Jest w szatni paczka brazylijsko-portugalska, której pozaboiskowe relacje pomagają też podczas gry. Także stąd tak groźny jest duet Marcelo-Cristiano. Po swoim golu CR7 pobiegł właśnie do rezerwowego tego wieczoru lewego obrońcy, ignorując El Pirata, który obsłużył go sekundy wcześniej idealną asystą. Nie twierdzę, że taki stan rzeczy generuje konflikty. Chodzi mi raczej o potencjał, jaki tkwi w autentycznej sympatii i jedności całej drużyny, nie tylko jej części. My go w pełni nie wykorzystujemy.

Tymczasem pieszczoch Mourinho, Cristiano dostał szanse na przełamanie ligowej passy bez gola (od 1. marca z Malagą) i ją wykorzystał. Przy stanie 2-0, kiedy już koledzy właściwie pozamiatali, Cris stanął przeciw zmęczonym stoperom gospodarzy i solidnie nimi pokręcił. Akcji takich, po jakiej padł gol, czyli rajd skrzydłem, zejście na prawą nogę i strzał, miał kilka, ale najważniejsze, że wykorzystał choć jedną. Teraz, kiedy Ronaldo przypomniał już sobie jak się strzela i w LM i La Liga, pozostaje mu wejść na najwyższe obroty przed najważniejszymi meczami. Fizycznie Cris wygląda bardzo dobrze. W tym miesiącu będzie miał wiele szans, by zabłysnąć. Oj, wiele...

Zanim jednak rzucimy się w wir szaleństwa seryjnych Gran Derbi, jedna refleksja. Fakt, że Mourinho nie ograniczył się do oszczędzenia tylko kluczowych piłkarzy, ale posłał do boju także rezerwowych, którzy rzadko dotąd dostawali szanse (Garay, Kaka), a także eksperyment z Pepem świadczą, że mecz w Bilbao potraktował jako spotkanie drugiej kategorii. Zarówno wynik, jak i gra zmienników pokazały jednak, że Real nie stracił znacząco na sile. To zresztą całkiem logiczne, w końcu naszą łąwkę pośladkami ugniatają wybitni zawodnicy innych hiszpańskich klubów. Rozegrawszy przed przyjściem do Madrytu wiele świetnych meczów w Primera, czemu nie mieliby sobie poradzić w spotkaniu, jakich w karierze rozegrali już dziesiątki czy setki? Być może w trakcie ciężkiego, wyczerpującego sezonu Mourinho okazał naszym rezerwowym zbyt mało zaufania. Być może tego właśnie brakło, by trzy punkty przywiezione z Bilbao były istotne w kontekście walki o mistrzostwo.

2 komentarze:

Kropinho pisze...

Garay ma komuś sprzedać kuksańca? Najpierw musiałby dogonić Pedro lub Alvesa. Widzę, że pragnienie pucharów za wszelką cenę pozwala Ci tłumaczyć nurkowanie Di Marii czy potencjalnie agresywną grę w Gran Derbi.

cichonio pisze...

Z Garayem nie ma na myśli żadnych brudnych zagrywek. Chodziło mi tylko o to, że dobrze ustawiony rosły obrońca może być dla Alvesa większym problemem niż źle ustawiony Marcelo, polegający na swojej szybkości. W meczach wyjazdowych, przy założeniu, że będziemy murować, Garay nawet nie musiałby za nikim biegać, bo grałby maksymalnie cofnięty. Marcelo mógłby go wspomagać jako lewy pomocnik, który przeciw FCB i tak będzie pełnił rolę piątego obrońcy (jak to już było jesienią, i jak to jest zawsze, gdy ktoś gra przeciw FCB).
Nurkowania Di Marii nie pochwalam, wręcz mnie irytuje, a ta aluzja do pozbycia się rywala w półfinale LM nie dotyczyła Angela, to inny zespół skorzystał na aktorzeniu. Sięgnij no pamięcią ;)

Prześlij komentarz

Related Posts with Thumbnails