sobota, 2 kwietnia 2011

Nie chcieliśmy ligi. Real 0-1 Sporting

Ależ porażka. Dosłownie. W tak ważnym momencie Real zagrał swój najgorszy mecz na Bernabeu w tym sezonie. Winowajców jest mnóstwo, niewinni są nieliczni, a bohater właściwie jeden: Manolo Preciado.

Oczywiście to była pierwsza strata punktów u siebie przez Królewskich w tym sezonie i pierwsza porażka Mourinho u siebie w ligowych rozgrywkach od 150 meczów (albo 9 lat, jak kto woli). I to historyczne zwycięstwo przypadło w udziale drużynie, która jesienią wydawała się jednym z głównych kandydatów do spadku, tymczasem w rundzie rewanżowej nie przegrała z żadną drużyną z pierwszej czwórki w tabeli!

To sukces całej społeczności Sportingu. Także kibiców, którzy tłumnie stawili się w Madrycie. Ale przede wszystkim trenera, który mimo braku wzmocnień w trakcie sezonu potrafił natchnąć drużynę do tak imponujących występów. Oczywiście w kontekście jego porachunków z Mourinho aż prosi się napisać, że sprawiedliwości stało się zadość (albo że niesprawiedliwość zatriumfowała, w zależności od tego, czyją stronę bierzemy). Ale los, przeznaczenie ani żadna inna wyższa instancja nie maczała palców w zwycięstwie Sportingu. Los Blancos sami się o nie prosili, a piłkarze Preciado wykazali konsekwencję i skupienie, by słabość gospodarzy wykorzystać.

Nastawienie, z jakim nasi piłkarze wyszli na pierwszą połowę było po prostu skandaliczne. Lenistwo i brak zaangażowania zdarzyło nam się już doświadczyć przeciw słabszym rywalom, ale tym razem osiągnęły rekordowy poziom, a połączone z brakiem paru podstawowych zawodników, były główną przyczyną porażki. Ozila przed przerwą chyba nie było na boisku. Granero uwidocznił się na minutę przed gwizdkiem. Di Maria w ogóle nie zauważał Adebayora (innych zresztą raczej też nie) i próbował wymusić karne i wolne tyle razy, że gdyby zszedł za dwie żółte kartki za symulowanie, właściwie nie można by sędziego winić. Arbeloa i Carvalho na zmianę próbowali podłączać się do ataków lewą stroną, ale pożytku było z obu tyle samo, czyli nic.

Oznaki jakiegokolwiek entuzjazmu zdradzali tylko gracze defensywni. Albiol i Ramos przynajmniej agresywnie powstrzymywali napastników Sportingu. Lass był dobry lub bardzo dobry przez cały mecz, a takie zdarzają mu się tylko, kiedy nie udziela się w ofensywie. Khedira był poprawny, ale on zawsze jest poprawny, tylko czy ktoś pamięta, żeby kiedykolwiek coś z tego wynikło?

Niestety, Mourinho zmianami nie pomógł drużynie. Pamiętacie, jak przekonywał dziennikarzy, że drużyna bez Pepego atakuje gorzej? On chyba mówił poważnie, bo kiedy drużyna potrzebowała gola, trener wpuścił właśnie Pepego. W efekcie gola straciliśmy i to po nieporozumieniu Ramosa z Pepem właśnie. Można też Mou wytknąć zdjęcie Granero, który by prochu nie wymyślił, ale na pewno byłby bardziej użyteczny niż Khedira, któremu zwyczajnie nie jest dane trafić do siatki.

Nasza taktyka po starcie gola polegała na upychaniu każdego kogo się dało pod bramką Juana Pablo. Dochodziło do tego, że sami blokowaliśmy swoje strzały. I jeśli ktoś twierdzi, że przegraliśmy pechowo, zważywszy na nasze sytuacje, to sam siebie oszukuje. Nasze przemyślane akcje można by policzyć na palcach jednej ręki. Real wyglądał jak koń usiłujący otworzyć małża. Żadna przewaga siły nie będzie wystarczająca, jeśli nie wiemy jak ją wykorzystać. Sportingowi wystarczyła jedna sprytna akcja i inteligentne wykończenie De las Cuevasa.

Humory troszeczkę może nam poprawić występ Higuaina, który pojawił się dziesięć minut po przerwie. Jak na trzy miesiące odpoczynku od gry wyglądał naprawdę dobrze, a jego zejścia i dośrodkowania z prawej strony byłby bardzo groźne. Jeżeli tylko będzie w pełni formy fizycznej, pewnie szybko posadzi na ławkę Adebayora (o ile nie zrobi tego Benzema), który po raz kolejny zmarnował parę idealnych sytuacji.

Ligę możemy więc uznać za przegraną. Wiem, że w Madrycie prawdopodobnie już przed tą porażką stawiano na puchary bardziej niż na Primera Division. Nie miałbym pretensji gdybyśmy przegrali tytuł remisując w Valencii czy nawet przegrywając w Villarreal. Ale sposobu, w jaki oddajemy Barcelonie mistrzostwo nie jestem w stanie przyjąć bez wściekłości na drużynę i na Mourinho. Przegraliśmy na własne życzenie.

5 komentarze:

Unknown pisze...

ten mecz to była totalna porażka.
współczuje Ronaldo który odebrał nagrode i owacje na stojąco na Santiago Bernabeu ,że musiał obejrzeć tak słaby mecz swojego byłego klubu.
szkoda Mourinho i jego 9 letniej passy, zapewne odejdzie z Realu po tym roku...

cichonio pisze...

szkoda. szkoda też kibiców, którzy włożyli w ten mecz niemało serca. ale mourinho nie jest bez winy w tej porażce. i nastawienie drużyny i zmiany nie były takie, jakbyśmy sobie zyczyli.

Anonimowy pisze...

Wiem jedno! Po latach pracy w kopalni zasługuję na gruboziarnisty chleb, a nie stare koce po kolejarzach. Dosyć mam takiego traktowania! Nie po to jechałem do Barcelony PKSem, żeby do hot-dogów dawali majonez zamiast musztardy.
Pedały.

kadeem pisze...

Aż żałuję, że sobie ten mecz odpuściłem i nie mogę się teraz trochę popastwić nad Jose. Jak mogłem przegapić historyczny moment?
Wielki szacun dla Preciado!

cichonio pisze...

@Anonimowy

Pędrek, uspokój się bo dostaniesz bana

@kadeem

Masz czego żałować:) A co do Preciado i całego Sportingu, to zrobili naprawdę dobrą robotę, nie dali nam okazji do kontr. Nawet trochę się dla nich cieszę, Preciado wyraźnie dobrze się bawił i w jego przypadku nawet mnie to nie denerwowało specjalnie

Prześlij komentarz

Related Posts with Thumbnails